miejsca.net

miejsca.net

Kazimierz Nowak w swojej podróży po Afryce, przez Egipt, Sudan i Kongo Belgijskie 6 listopada 1933 roku dociera do Rodezji. Niedaleko Livingstone ma okazję przyjrzeć się słynnym Wodospadom Wiktorii:

Nieopodal stacyjki Tara złapała mnie straszliwa ulewa. Skryłem się pod olbrzymim drzewem baobabu, widziałem dookoła tylko strugi wody podobne do górskich strumieni. Nagle rozległ się trzask bata i prawie równocześnie ujrzałem wóz burski zaprzężony w aż osiem par wołów. Stary Bur spostrzegł mnie, zatrzymał zaprzęg, a po krótkiej rozmowie zaprosił do swojej chaty. Byłem okropnie zziębnięty, miałem gorączkę, kaszel i ledwo mogłem złapać oddech, tak bardzo bolały mnie piersi (…).

Większość farm w Północnej Rodezji jest właśnie w posiadaniu Burów. Niejednokrotnie byłem gościem w ich schludnych domkach. Różnią się oni tym od innych europejskich kolonistów, że Murzynów nie wyzyskują. Liczna rodzina osadnika Bura sama orze pola, sama obsiewa, sadzi, wypasa bydło. W domu nie ma ani jednego boya murzyńskiego, gospodyni sama pierze, gotuje, sprząta, niańczy dzieci. Bur to człowiek pracy, kocha swoja ziemię, w którą wsiąka pot jego i kocha woły swoje. Wiary swojej trzyma się, przed każdym posiłkiem modlą się wspólnie, dziękując Bogu za możność spożywania Jego darów (…).

Porozumiewałem się z Burami wcale dobrze, mówili bowiem narzeczem holenderskim, podobnym bardzo do flamandzkiego, które znałem nieźle. Dobrze mi było wśród tych chłopów afrykańskich, bezpretensjonalnych, uczciwych i serdecznych. A gdy gorączka spadła i poczułem się silniejszy, nie chcieli mnie puścić starzy i młodzi, mówiąc: Odpocznij, u nas niczego ci nie zabraknie! Nie dałem się jednak skusić namowom. Sto mil dzieliło mnie od Livingstone, gdzie był urząd pocztowy, w którym czekały na mnie listy (…).

Livingstone jest stolica kolonii, a także celem podróży najbogatszych turystów z całego świata żądnych widoku Wodospadów Wiktorii. (…) Dwa dni spędziłem w okolicy Wodospadu Wiktorii, jednym z najbardziej uroczych zakątków świata. Oprowadzał mnie sam kurator wodospadu, miły Anglik. Mój album podróżniczy, pełen dowodów przebytej drogi, budził w nim podziw, bo nawet starym kolonistom uwierzyć było trudno, że taki szmat świata przebyć można rowerem.

Cała okolica drżała od huku wodospadów, przepiękny łuk tęczy mienił się w słońcu, było parno wilgotno, chciało się krzyczeć z radości. Poprzez zwartą ścianę bujnej zieleni przesuwał się stalowy potwór ekspresu zdążającego do Kapsztadu, w oknach widać było twarze pasażerów spoglądających z zachwytem na krajobraz roztaczający się dokoła. Ogłuszający łoskot olbrzymiej masy wód zagłuszał stukot pociągu. Zdawało się, iż to nie pociąg mknie po srebrzystych szynach, ale nierealna zjawa.

Fragment książki Kazimierza Nowaka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” (s. 187-189, fragmenty podkreślone – redakcja prawymsierpowym)

Książkę Kazimierza Nowaka opisaliśmy w naszym artykule z 1 lipca:

http://prawymsierpowym.pl/index.php/2013/07/kazimierz-nowak-rowerem-i-pieszo-przez-czarny-lad/