zdjęcie infotuba.pl

Prawymsierpowym pozyskało nowe OZI, a poniższy artykuł jest debiutem autora legitymującego się pseudonimem „gloomy”. Zapraszamy do lektury.

Według informacji krążących w Internecie Janusz Kurtyka poprzedni Prezes Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) na kilka dni przed swoją śmiercią w Katastrofie Smoleńskiej miał powiedzieć: „Demontaż państwa już się skończył. Teraz będą znikać ludzie”.

Od dłuższego czasu obserwuję to, co dzieje się wokół kwestii funkcjonowania IPN-u i jego siedziby na ulicy Towarowej w Warszawie i mam nieodparte wrażenie, że losem Instytutu będzie (a w zasadzie już jest) demontaż. Demontaż perfidny bo robiony w dużej mierze w białych rękawiczkach, z klasycznym gestem umycia rąk. Władza Platformy O. z typową cechą cwanego postkolonialnego niewolnika (copyright by R. Ziemkiewicz) nie ma bowiem nawet odrobiny odwagi by otwarcie przedstawić własny cel: likwidację Instytutu Pamięci Narodowej.

Nie robią tego drogą normalnej parlamentarnej legislacji. Robią to po cichu, planem rozpisanym na kilka głosów (instytucji) i na kilka etapów. Po co bowiem stawiać oficjalny postulat likwidacji IPN, który wszak mógłby spowodować utratę zwolenników (za przeproszeniem) Platformy, którzy mają choć odrobinę antykomunistyczne poglądy. Wiem to brzmi dziwnie, ale wciąż są jeszcze tacy. Lepiej zniszczyć Instytut drogą administracyjnych szykan ubranych w pozór organizacyjnego bałaganu i braku koordynacji działań kilku instytucji. Wszak zmierzamy do świetlanej przyszłości, jesteśmy na drodze do pojednania w przyjacielskim uścisku bratniej Rosji i Niemiec i tylko na tej jedynie słusznej drodze pojawiają się jednostkowe „bolączki” w funkcjonowaniu państwa spowodowane przez złych urzędników (skąd my to znamy: car-batiuszka dobry tylko ci ministrowie….). No i na skutek tego drobnego niedopatrzenia mamy Instytut na drodze do paraliżu.  Jak do tego doszło? To może na początek kilka faktów:

W 2000 roku w związku z powołaniem Instytutu znaleziono siedzibę dla jego centrali na ulicy Towarowej w Warszawie w budynku, którego właścicielem był „Ruch” będący wówczas spółką akcyjną z większościowym pakietem akcji Skarbu Państwa. Na mocy zawartego porozumienia Skarb Państwa zobowiązał się wyposażyć „Ruch” w nieruchomość zamienną. Jak się łatwo domyślić państwo nie wywiązało się z tego zobowiązania do chwili obecnej. „Ruch” który został niedawno sprywatyzowany wystosował wobec Skarbu Państwa ofertę zakupu budynku za kwotę 30 milionów. Jednakże IPN-owi obcięto budżet o 36 milionów złotych i wykup stał się niemożliwy. Ministerstwo Finansów monitowane o dodatkowe środki rozłożyło bezradnie ręce. W związku z tym „Ruch”, wystąpił w czerwcu tego roku przeciwko IPN z pozwem o wynagrodzenie za korzystanie z budynku na Towarowej w wysokości 40 milionów złotych (!) wraz z odsetkami  a następnie sprzedał siedzibę Instytutu innej prywatnej firmie. Dodać jeszcze do tego należy koszty wydane na adaptację budynku na potrzeby Instytutu rzędu  17 milionów złotych. Można więc śmiało stwierdzić, że władza po to tylko by „przywalić” IPN-owi gotowa jest posłać w błoto kolejne dziesiątki milionów złotych. Jednocześnie w tym samym czasie dochodzą informacje, że pod znakiem zapytania są dalsze prace ekshumacyjne na tzw. „Łączce” na warszawskich Powązkach gdzie spoczywają ofiary stalinizmu z powodu …… jak łatwo się domyślić: braku pieniędzy.     

W praktyce IPN musi opuścić swoją dotychczasową siedzibę. Reprezentanci władz pytani o sytuację Instytutu odsyłają pytających do….. Prawa i Sprawiedliwości. Bo w mózgach tych panów u władzy nie znajduje się coś, co można określić jako myślenie w kategoriach państwa. To nic, że Instytut jest jednostką organizacyjną Państwa Polskiego. Dla tych panów jest instytucja pisowską, co oznacza, że można wydać na nią wyrok. Ministerstwo Skarbu Państwa, na którym ciąży ustawowy obowiązek wyposażenia instytucji państwowej w nieruchomości niezbędne do jej działalności zapewne w końcu po długich namysłach znajdzie jakiś lokal (mówi się na o budynku przy ulicy Wołoskiej) okazując tym samym swą wielką łaskę i „dobrą wolę”. 

Mamy więc na tym przykładzie dokładny opis stanu naszego Państwa. Sytuacja w której jedna z najważniejszych instytucji zostaje na lodzie, bez nowego lokalu, w budynku prywatnej firmy to sytuacja rodem z republiki bananowej czy innego trzeciego świata. Bałagan i niekompetencja na bazie której władza planowo niszczy instytucję państwową przeczołgując ją i paraliżując jej pracę ma na celu upokorzenie kierownictwa i pracowników Instytutu po to, by już nigdy w ich głowach nie powstała myśl publikacji o TW „Bolku” lub o innych świeckich świętych obecnej władzy, których życiorysy być może nie do końca są tak krystalicznie czyste jak to nam do wierzenia podano. W całym tym smutnym teatrze wydarzeń warto wspomnieć jeden jasny punkt: deklaracje kilku samorządów (Radom, Łódź) o możliwości udostępnienia budynków dla IPN-u w ich miastach.

Na koniec może się jednak zrodzić u niektórych Czytelników pytanie: skąd u licha taka determinacja i niechęć Platformy O. do IPN-u, u partii uważanej u swych początków przez niektórych za solidarnościową, prześcigającej kiedyś w postulatach antykomunistycznych nawet Prawo i Sprawiedliwość? Odpowiedź jest prosta: ta partia to dziś reprezentant interesów środowiska postkomunistycznego a w zasadzie sieć najróżniejszych środowisk o rodowodzie peerelowskim (biznes, mafia, służby specjalne, media i wszelkie najróżniejsze cwaniackie sitwy polane sosikiem z  celebrytów). Dla tych właśnie środowisk wiedza zawarta w archiwach IPN-u to gwóźdź do trumny ich interesów i wpływów. Gdzie by się bowiem w tym środowisku nie spojrzeć, za jaką kurtynę nie zajrzeć, w jakiej biografii (perfidnie i złośliwie) nie pogrzebać zawsze spod pozoru pięknego makijażu postępu i europejskości wyjdzie buraczana twarz towarzyszki partyjnej, córeczki ubeka (kazus naszej pani Prezydentowej), tajnego współpracownika czy jawnego działacza komunistycznej młodzieżówki. To ci ludzie mają się dobrze i nie dziwota, że chcą dalej tak się mieć. Zapewnia to im Platforma, a oni zapewniają jej władzę i tylko ten paskudny IPN, jak kiedyś zły kułak uniemożliwia osiągnięcie ostatecznego dobrobytu i złowrogo dybie na zdobycze socjalizmu. I wszystko byłoby tylko śmieszno-straszne gdyby nie jedna rzecz. Smoleńsk. Od ponad dwóch lat po naszej narodowej tragedii systematycznie robi się z naszej Ojczyzny rusko-niemieckie kondominium. I tu też przeszkadza Instytut. Wszak wielka część sieci sowieckiej agentury w kraju (a i niemieckiej w spadku po STASI) ma swój rodowód w dawnym systemie komunistycznym. Na pewną jej część znajdują się teczki (lub choć poszlaki) w przepastnych archiwach Instytutu. Po co niszczyć sieć agentów tak pieczołowicie budowaną przez lata?  Przecież nawet  car Putin i kanclerzyca Angela środki pieniężne i ludzkie mają ograniczone (a i frontów ekspansji wiele). Na „szczęście” mają w kraju swoich ludzi u władzy, którzy robią w Polsce……demontaż.