zdjęcie azer.com

Źle się dzieje w państwie polskim. Krytyczna ocena wynika głównie z tego, że obecnie nasze państwo to podwykonawca dla firm zagranicznych, w polskich kioskach kupujemy niemieckie gazety, a większe zakupy robimy we francuskich hipermarketach. Polska stale  wyludnia się, 2 miliony osób jest na emigracji, wielu młodych ludzi myśli o wyjeździe. Likwidowane są domy kultury i szkoły. Rosną bezrobocie i przestępczość. To są fakty.

Jak długo będzie to jeszcze trwało? Tym bardziej to boli bowiem jeszcze nie tak dawno Polska była głównym rozgrywającym, jeśli nie w Europie to przynajmniej w naszym regionie, a zupełnie niedawno (lata 2005-2010, szczególnie 2005-2007) była szansa by uratować choć część dorobku pokoleń, by wykorzystać nasze położenie i światową geopolitykę po prostu dla naszego dobra. Gdy codziennie tandem Komorowski – Tusk (przy pomocy Kwaśniewskiego, Palikota i Millera) spycha Polskę do roli europejskiej kolonii przypomnijmy te dni gdy o naszym kraju nie mówiono z ironią.

W polskiej historii XX wieku oraz pierwszej dekady następnego stulecia pojawiło się trzech polityków, którzy wychodzili poza dotychczas zakreślone ramy. Reprezentowali oni różne obozy polityczne i mieli różne spojrzenia na świat. Ale dążyli do jednego celu. Wielkiej Polski. Jakże to inne od współczesnej nam platformerskiej republiki kolesiów.

Przybliżmy w zarysie ich działania, by nie poszły  w zapomnienie. Józef Piłsudski był jednym z propagatorów idei Międzymorza, dziś praktycznie zapomnianej. Koncepcja ta w praktyce miała raz na zawsze zabezpieczyć Polskę oraz inne państwa Europy Środkowej ale także Północnej i Południowej od wpływów niemieckich i rosyjskich. Na początku swojej drogi sama idea Międzymorza wystąpiła pod nazwą austroslawizmu. Dla naszych marzeń szukano realizacji w ramach dualistycznej monarchii austro-węgierskiej. Ponadto ówczesny austroslawizm musiał przeciwstawiać się już pojawiającemu się panslawizmowi, a zatem szukaniu przez Słowian opieki pod berłem cara rosyjskiego. Rola Słowian miała wzrastać w Cesarstwie Austrii co niebawem mogłoby posłużyć przekształceniu tej monarchii w związek trialistyczny: austriacko-węgiersko-polski. Kres tym planom położyły konflikty między Węgrami, a takimi narodami jak Słowacy czy Serbowie.

W końcu I Wojny Światowej sojusz polsko-ukraiński (ponad 85 lat później z powodzeniem realizowany przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego) znów dał nadzieję na odrodzenie już nie tylko niepodległej Polski, ale na pojawienie się Rzeczpospolitej Wielu Narodów. Najważniejszym punktem tej współpracy była wyprawa kijowska Piłsudskiego i atamana Semena Petlury. Także w obliczu bliskiego sąsiedztwa z dwoma wrogimi państwami (Republika Weimarska/III Rzesza i ZSRS) Polska potrafiła być niezależnym podmiotem, według własnych interesów kreować politykę międzynarodową.

W pierwszej połowie lat 30-tych w ewentualnej wojnie polsko-niemieckiej nasza armia według większości specjalistów oraz teoretyków wojskowości byłaby stroną dominującą
i wygrywającą.
Republika Weimarska oraz początkowo III Rzesza ograniczone ustaleniami traktatu wersalskiego nie dysponowały odpowiednio dużą armią. Natomiast Rosja Sowiecka musiała zabezpieczać dwa przyszłe teatry działań wojennych: europejski i dalekowschodni. Poza tym ówczesna armia radziecka była raczej tylko masą mężczyzn i daleko jej było do profesjonalnych sił zbrojnych. O ówczesnych realiach politycznych i militarnych na linii Warszawa – Berlin, ale również w odniesieniu do naszego wschodniego sąsiada pisze w fenomenalnej książce „Pakt Ribbentrop – Beck” Piotr Zychowicz, warto do niej sięgnąć.

Także koncepcja tzw. Trzeciej Europy, czyli utworzenia bloku państw w opozycji do hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji wyszła z Warszawy. W jej orbicie znalazłyby się Jugosławia i Finlandia, a może również Włochy i Japonia, a celem paktu byłoby  zablokowanie, a w konsekwencji zniszczenie dwóch państw totalitarnych ówczesnej Europy. To zmieniłoby losy świata. Gdyby tylko wsparły nas Francja i Wielka Brytania…

II Wojna Światowa totalnie zmieniła naszą sytuację. Ale także w powojennych warunkach państwa niesuwerennego pojawił się polityk, który próbował wzmocnić nasze bezpieczeństwo oraz znaczenie w światowej polityce. To lata 70-te i Edward Gierek, nie bez kozery nazywany komunistą – patriotą. Gierek chciał, by Polak stanął na czele Organizacji Narodów Zjednoczonych, uważał, że państwo tak doświadczone w wojnie światowej ma moralne prawo przewodzić największej organizacji świata. Ponadto uważał, że Polska powinna posiadać broń atomową, nie tyle w celu jej użycia, ale dla odstraszenia potencjalnego przeciwnika. Tak często byliśmy atakowani, ten rodzaj broni zapewniłby nam obronę prawie całkowitą. Należy potępiać Gierka i całą jego ekipę za poddańczą politykę w stosunku do Wielkiego Brata z Moskwy. Gierek był częścią fatalnego i tragicznego dla Polski systemu, ale ten sam Gierek był patriotą, bo chciał Polski silnej, dumnej i ważnej na arenie międzynarodowej. Czy Tuska można tak określić? Słowa patriota i Tusk jakoś nie przechodzą przez gardło.

Koniec lat 80-tych oraz lata 90-te przyniosły pozorny wzrost naszego znaczenia oraz poziomu bezpieczeństwa. Niedawno minęła 15 rocznica przystąpienia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego NATO. Za ogromny sukces uznano wstąpienie do organizacji, której jednak znaczenie w globalnej polityce systematycznie spada. Pomimo bardzo mocnego osłabienia polskich Sił Zbrojnych w latach 90-tych, ostatnia dekada przyniosła w tym zakresie swoiste ożywienie, wysłaliśmy żołnierzy na dwie wojny oraz próbowaliśmy budować dwa sojusze, które równolegle miały zapewnić nam bezpieczeństwo polityczno-militarne, a także gospodarcze (energetyczne).

Polityka prowadzona przez Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego była nakierowana na ochronę polskiej podmiotowości w strukturach europejskich oraz na budowanie silnego bloku, który mógłby przeciwstawić się dominacji rosyjskiej. Takie jej aspekty jak polityka historyczna, stawianie warunków instytucjom europejskim (chęć zneutralizowania unii Paryż –Berlin przez nawiązywanie indywidualnych kontaktów z Brytyjczykami czy Izraelczykami) czy wreszcie bardzo aktywna polityka wschodnia miały odwrócić trendy z lat 90-tych i skierować polską politykę zagraniczną na nowe tory. Partnerstwo Wschodnie, a szczególnie współpraca z Ukrainą, czy wreszcie wspieranie organizacji GUUAM (Gruzja, Ukraina, Uzbekistan, Azerbejdżan, Mołdawia), a przede wszystkim pamiętne włączenie się w konflikt rosyjsko-gruziński w sierpniu 2008 roku, czyniło wówczas z Polski jedno z najbardziej aktywnych europejskich państw. Nie podobało się to naszym sąsiadom. Lech Kaczyński dążył do odrodzenia idei jagiellońskiej. Polska według jego koncepcji miała stać się ważnym ogniwem polityki międzynarodowej. To wszystko zostało przerwane 10 kwietnia 2010 r. Zostało przerwane, ale tylko od nas zależy, czy ta spuścizna zostanie wskrzeszona i nakierowana na właściwe tory.

Można się spierać o metody dojścia do koncepcji Polski Wielkiej. Można mieć odrębne zdanie od nich, ale czy dziś takie koncepcje w ogóle funkcjonują? Czy Tusk i Komorowski marzą o Polsce silnej? Nie. Oni marzą o przetrwaniu, o głaskaniu i o pochwałach zewsząd płynących. Polska w ich koncepcji ma być słaba i posłuszna Europie. Takie koncepcje zawsze kończyły się dla Polski tragicznie, pora zatem zmienić ludzi, którzy kształtują koncepcje spychające Polskę na sam margines polityki, nie tylko europejskiej.