zdjęcie niepoprawni.pl

Marzec 1939 roku przyniósł zmiany na mapie politycznej Europy Środkowej. Warto podkreślić, że przy dużym udziale Polaków. Koniec lat 30-tych XX stulecia to rozpad państwa czechosłowackiego. Praga została zobowiązana na podstawie tzw. arbitrażu wiedeńskiego do odstąpienia Węgrom obszaru prawie 12 tys. km². Ustanowienie wspólnej granicy polsko-węgierskiej poprzedziło powstanie efemerydy państwowej – Karpato-Ukrainy (w nocy z 14 na 15 marca). Została ona w ciągu następnych czterech dni zlikwidowana przez węgierską armię. 16 marca 1939 roku odbyło się na Przełęczy Tucholskiej spotkanie wojsk obu stron i stworzenie wspólnej granicy polsko-węgierskiej. W tamtych latach uzyskaliśmy również minimalne korekty granicy przy Przełęczy Jabłonkowskiej oraz na Spiszu i Orawie.

Uzyskanie wspólnej granicy z Węgrami było celem polskiej polityki na tamtym obszarze. Powodem była chęć pewnego odseparowania Niemiec od Węgier, a także pozyskanie Budapesztu dla sprawy „środkowoeuropejskiego bloku państw niezaangażowanych” lub jak pisano, osi Ryga-Belgrad (o planach Międzymorza pisaliśmy już na prawymsierpowym.pl). Ponadto Warszawa zabiegała by doszło do odprężenia na linii Węgry-Rumunia. Wiele starań poczyniła prasa zachodnioeuropejska, szczególnie francuska, by zdyskredytować te koncepcje. Pisano z dużą ironią o Machtpolitik de Beck (Mocarstwowa polityka pana Becka), od nazwiska polskiego ministra spraw zagranicznych, szydzono wręcz z polskiego imperializmu.

Dodatkowo wejście wojsk węgierskich na tereny tzw. Rusi Zakarpackiej pozwoliłoby na osłabienie czy wręcz zlikwidowanie silnych ośrodków separatystów ukraińskich, co oczywiście było na rękę Warszawie. Chcąc podkopać wpływy Pragi na Rusi Zakarpackiej polskie władze kierowały tam grupy dywersyjne. Chyba jest to jedna z nielicznych akcji, w których nasza armia na obcym terytorium była agresorem. Szereg takich akcji przykrył już gruby kurz, a należy je przypominać bowiem paradoksalnie są one dowodem, że chociaż przez krótki czas Polska prowadziła suwerenną polityką obliczoną na utrzymanie, czy nawet rozszerzenie naszych wpływów.

Gdy w końcu roku 1938 Węgrzy na świeżo zajętych terenach rozpoczęli szkolenie specjalnych grup dywersyjnych, aby przerzucać je dalej w głąb Rusi, chcąc destabilizować tamtejszą sytuację, także Polacy przystąpili do działania. To oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego dowodzili małymi oddziałami skupiającymi żołnierzy „otrzaskanych” np. ze wspinaczką górską, mogącymi bez problemu działać w trudnym terenie. Aby ułatwić sytuację Węgrom oraz zniwelować zagrożenie ukraińskie,  żołnierze polscy w ramach tej akcji niszczyli mosty, przecinali linie telefoniczne, dochodziło także do potyczek. Akcja ta przeszła do polskiej historii jako operacja „Łom”. Mimo wszystko Budapeszt był w miarę zachowawczy ponieważ obawiał się interwencji sprzymierzonych z Czechosłowacją w ramach tzw. „małej Ententy” Jugosławii i Rumunii. Polacy zaś próbowali działać szerzej. I trzeba podkreślić to z całą mocą, robili to dla własnej Ojczyzny, a nie dla Berlina. Niestety, wpływ państw totalitarnych III Rzeszy i ZSRS na ówczesną sytuację był już bardzo duży.

Ponadto Europa Środkowa składała się z różnorodnych interesów i zależności, nie wystarczyło czasu by zbudować z nich w miarę jednolity organizm polityczno-wojskowy. Choćby Rumunia, nasz sojusznik, próbowała storpedować sojusz polsko-węgierski, Rumuni otrzymywali od Czechosłowacji transporty materiałów wojskowych więc nie chcieli jej osłabienia.

Serdeczne relacje polsko-węgierskie przetrwały II Wojnę Światową i okres komunizmu, teraz musimy zmierzyć się z dominacją UE, która nieustannie próbuje okiełznać niepokornych Węgrów. Coś jest w tym przysłowiu Polak, Węgier…