zdjęcie katolickarodzina.pl

Hans Gutten dostał dwa postrzały, bezwładnie osunął się na ziemię. Już po chwili jego ciało stygło na zabłoconym bruku. Był marzec 1943 roku, ulica Stalowa, warszawska Praga. Gutten zginał z rąk żołnierzy Konfederacji Narodu, podziemnej organizacji zbrojnej. Mężczyzna ten, volksdeutsch, dopuścił się zdrady, jego działalność miała znamiona działalności przestępczej wobec ludności polskiej. Wobec tych faktów został skazany na karę śmierci. Lecz nie tylko Gutten zginął podczas tej akcji. Poległ w niej także jeden z żołnierzy polskich, nazwiskiem Biernacki.

W konspiracji walczyła córka przedwojennego ministra Ignacego Matuszewskiego, Ewa. W Powstaniu Warszawskim była sanitariuszką w Pułku „Baszta”. Została rozstrzelana 26 września w Alei Niepodległości.„(…) Zagarnięta przez Niemców, których się nie ulękła, do końca wypełniając obowiązek, została przez nich rozstrzelana za „zbrodnię” okazania pomocy „ludziom wyjętym spod prawa”. – wspominał po wojnie współpracownik Matuszewskiego Bohdan Podoski.

Jędrzej Moraczewski, premier z roku 1919, także polityk z lat późniejszych doczekał się czworga dzieci. Pierwszy syn zmarł jako niemowlę. Drugi syn Kazimierz zginął podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, trzeci syn Adam zginął za działalność niepodległościową  w 1942 roku w (nazistowskim niemieckim obozie koncentracyjnym!) Auschwitz. Także z rąk hitlerowców, na Pawiaku zginęła córka Moraczewskiego, Wanda.

Pierwszy opisany przez nas chłopak był synem wojewody, sanacyjnego dygnitarza, dziewczyna córką przedwojennego ministra, następni, dziećmi premiera i ministra. Ta wspomniana powyżej piątka młodych ludzi miała wszelkie możliwości by we wrześniu 1939 roku wiać z Polski, mieli zamożnych rodziców, pieniądze, znajomości, paszporty, kontakty, wszystko co było do wyjazdu potrzebne!… mogli wybrać Londyn, Nowy Jork, choćby Budapeszt, czy Sztokholm lub Lizbonę. Ale… nie zrobili tego. Zostali. Zostali i walczyli. Walczyli, a przecież nie mogli wiedzieć jaka będzie Polska po wojnie. Ale walczyli mimo to, nie uciekli, nie wyjechali, nie zwiali, nie zabrali się stad, dlaczego? Dla kogo zostali?…

Już po stanie wojennym powstała opinia, częściowo prawdziwa (niektórzy sowieccy dowódcy przewidywali wybuch walk po wejściu armii ZSRS do polskich miast), że wystarczyło mieszkańców Polski postraszyć wyłączeniem grzejników, by zrezygnowali z jakiegokolwiek oporu. Współcześnie jest jeszcze gorzej bowiem wielu młodych i bardzo młodych Polaków, aż przebiera nogami by wyjechać, jak mówią, z tego kraju. Marzą sobie, że gdyby mieli pieniądze wyjechaliby do Australii, Norwegii, Turcji, Szwajcarii,
Austrii , czy Niemiec czy, bo tam bogato, czysto i ewentualnie ciepło. A może Barack zniesie wizy i będzie można wyjechać do USA (nie przewidują tylko, że będzie tam czekał na nich nie Barack, a barak). Jak mówią o tych wyjazdach to odnosi się wrażenie, że cały czas są w blokach startowych. Wystarczy zaobserwować jak wspominają wakacyjne wyjazdy. Ach jak tam pięknie było, jak, wszyscy uczciwi, normalni, kryształowi… ogólna ekstaza pełna ukrytych kompleksów zdaje się nie mieć końca.

Zapewne wystarczyłby niewielki wystrzał by ruszyli. Zostawiliby w tyle kraj, który w ich mniemaniu był tylko i jedynie krajem dziurawych szos, kraj którego tak naprawdę w ogóle nie poznali,  bo nie chcieli poznać. Kraj, bo trudno napisać że Polska jest dla nich Ojczyzną. A może lepiej, żeby oni już wylecieli, najlepiej w kosmos, niż mają tutaj siedzieć i cały czas jeść polski chleb, niszczyć chodniki, wyrzucać tutaj swoje śmieci… Dzisiaj byle kto jest panem i będąc dwie minuty na moście w Słubicach nazywa siebie Europejczykiem.
A nawet jak przez całe życie nie wyjechał ze swojej mieściny, też jest pełną gębą Europejczykiem. Choć ciemnocie nigdy do głowy nie przyjdzie, że Europejczykami byliśmy na 100 lat przed powstaniem brukselskiej wspólnoty i będziemy nimi zawsze, także 100 lat po upadku UE.

Stanisław Cat-Mackiewicz (przed rokiem 1939 red. nacz. wileńskiego „Słowa”) w swojej publicystyce politycznej dla nazwania Polaków używał określenia bohaterskie dzieci. Pisał tak na emigracji w Anglii, a także już po powrocie do PRL-u, po roku 1956, gdy swoim nazwiskiem legitymował „władzę ludową”. Pisał tak w sposób cyniczny, negatywnie wartościując walki Polaków. Patrząc dziś na generację nie-bohaterskich dzieci można powiedzieć, że jednak mylił się całkowicie. Karta historii potrafi się szybko odwrócić, tak bardzo, że ma się wrażenie, że pomiędzy Odrą a Bugiem mieszka jakiś zupełnie inny naród.

Czy dziś takie postawy młodych ludzi są w ogóle możliwe? Czy wśród dorastającej wokół nas młodzieży dostrzec można spółczesnego Antka Rozpylacza? Nie chodzi o to, aby oddawać życia za Ojczyznę, gdy nie ma takiej konieczności, ale czy są młodzi, dla których Polska to nie tylko pusta nazwa?