wpolityce.pl

wpolityce.pl

W ostatnim czasie rekordy popularności bije książka pt. „Resortowe dzieci”. Mowa w niej o rodzicach prominentnych dziś dziennikarzy, którzy niejako kształtują świadomość milionów Polaków. Przyjęło się, że dzieci nie odpowiadają za grzechy rodziców, bo niby dlaczego tak miałoby być, ale z drugiej strony warto przyjrzeć się temu zjawisku, gdyż to niejednokrotnie rodzice przecierają szlaki swojej pociesze. A ta po życiu prześliźnie się wartko i bez większych trudów dobije do emerytury.

To, że rodzice pomagają swoim dzieciom nie tylko nie jest grzechem, ale jest powinnością, obowiązkiem. Gorzej sytuacja wygląda, gdy do tej pomocy wykorzystywane są środki niedozwolone. A jeszcze gorzej wówczas, gdy samemu było się kanalią i za to bycie kanalią nie poniosło się najmniejszej choćby odpowiedzialności. A o takich ludziach traktuje ta książka. O takich, którzy w okresie komuny byli „kimś”, nie byli figurantami ani szarymi pionkami na komunistycznym polu. Byli ważnymi elementami całej tej machiny, która nie utrzymywała się, bo tak chciał Kreml, bo takie szły dyspozycje z Moskwy. Ten zły system utrzymywał się całe lata, bo w Polsce byli „Polacy”, którzy miast swojemu krajowi służyć, służyli obcemu. To ci zdrajcy przez dziesiątki lat konserwowali komunistyczny ustrój i wbrew wszelkiej logice niszczyli Polskę. Tłumaczenie, że nie można było inaczej, że zostali wciągnięci w całą machinę zła, jest tłumaczeniem dziecka z przedszkola.

Takie były czasy – to najbardziej przykre wytłumaczenie bycia łajdakiem. Historia zna wiele przypadków takich drani, co twierdzili, że to czasy wymusiły na nich taką a nie inną postawę. Historia już ich rozliczyła i teraz znajdują się na czarnej liście najbardziej haniebnych postaci dziejów. Teraz kanalie mają szereg środków, które pozwalają im się bronić, ale jednak wciąż nie są w stanie wymazać haniebnej przeszłości swojej, czy swoich przodków. Papiery, dokumenty, ale przede wszystkim pamięć ludzka przypominają o wielu ludziach, którzy przecież nie wzięli się znikąd. A tu okazuje się, że jeden pałował ludzi, bo ci wyszli na ulice, inny donosił na sąsiada, jeszcze inny zasiadał w gremium cenzurującym co mądrzejsze teksty, czy filmy, kolejny był prominentnym urzędnikiem, który naprawdę mógł wiele zdziałać.

Jaka jest obrona? Może i był urzędnikiem, ale tak naprawdę nic nie mógł, był tylko pionkiem. Pałował? Mój ojciec? To paskudne kłamstwo prawicowych oszołomów. Mój ojciec to był naprawdę dobry człowiek. A w ogóle to skandal pisać o zmarłym.

Dziś resortowe dzieci spijają śmietankę, którą starannie przygotowali im rodzice. Jedni rzeczywiście byli pionkami, ale nie przeszkadzało im to wcale, bo nawet pionek powinien być człowiekiem. Ale wielu z nich było kanaliami. I podobnego sortu są ich dzieci. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, jaka matka taka córka, czym skorupka za młodu… – wiele jest przysłów, które doskonale obrazują rodziców i dzieci prominentnych dygnitarzy czerwonej pożogi w Polsce.

Gdy książka bije rekordy popularności, „redaktor” Lis udostępnia swoje pisemko do wylewania żalów przez rzekomo pokrzywdzonych. Przeważnie obrona ta odbywa się poprzez atak na „prawicowych wariatów”. Sprawa resortowych dzieci została już na dobre ruszona i pewne jest, że smród będzie się ciągną jeszcze wiele miesięcy. Warto jednak było poruszyć to czerwone tałatajstwo, choć sprawę szybko zamiecie się pod dywan. Resortowe dzieci, idziemy po was!!!