wikipedia.org.pl

wikipedia.org.pl

Zmienne losy czyli smoleńska brama do Wielkiego Księstwa

Już w roku 1613 sejm uchwalił Ordynacyję województwa smoleńskiego potwierdzającą powrót Smoleńszczyzny do Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz ustalająca organizację administracji z wojewodą smoleńskim na czele. W roku 1620 sejm postanowił o oddaniu odzyskanych ziem w zarząd królewiczowi Władysławowi. Nie sprzyjało to jednak dobrej organizacji administracji. Dochodziło do dublowania kompetencji urzędniczych a chaos potęgowało istnienie dawnych instytucji z okresu panowania moskiewskiego. Trudności wzmagały pustki w skarbie państwowym. Pomimo tych okoliczności król Zygmunt chcąc wzmocnić dalekie rubieże kresowe wyniszczone wieloletnią wojną rozpoczyna akcję kolonizacyjną w wyniku której przybywają na Smoleńszczyznę liczni osadnicy z całej Rzeczypospolitej. Wojewoda smoleński Aleksander Gosiewski wzmocnił wały obronne Smoleńska dobudowując imponującą pięciobastionową tzw. fortalicję zygmuntowską. Smoleńszczyzna staje się kresową, najdalszą rubieżą zachodniej, łacińskiej cywilizacji. Już w roku 1611 utworzono diecezję smoleńską. W 1623 roku powstaje w mieście kolegium jezuickie. Przybywają dominikanie i franciszkanie. Katolicyzm zapuszcza tu swoje korzenie. To właśnie w takim kontekście umieścił Jarosław Iwaszkiewicz akcję swojego opowiadania Matka Joanna od Aniołów. Daleka Smoleńszczyzna pierwszej połowy XVII wieku jest dla autora powieści miejscem ścierania się ludzkich namiętności, ale i dwóch całkowicie różnych mentalności Wschodu i Zachodu. Natomiast sienkiewiczowski Kmicic, który zawitał do cichej wsi litewskiej, do żmudzkiej Laudy, na uwagi Aleksandry Billewiczówny odpowiada: Tacy u nas wszyscy w Smoleńskiem, nie jak wasi Żmudzini. Raz, dwa!- i musi być, jak chcemy, a nie, to śmierć!, a także:  To też obyczaj nasz smoleński: do niewiast czy w ogień śmiało iść.

Odbudowę niedawno odzyskanych ziem przerywa kolejna wojna smoleńska (1632-1634). Nowy car Michał Romanow nigdy nie wyzbył się myśli o odzyskaniu twierdzy. Okres rozejmu dywilińskiego wykorzystał do wzmocnienia armii i zaciągów na zachodzie Europy. Śmierć Zygmunta III Wazy w 1632 roku zaskoczyła moskiewską armię w trakcie reform. Pomimo obowiązywania rozejmu, we wrześniu 1632 roku na Smoleńsk rusza 25 tysięcy wojska pod dowództwem Michała Szeina. Jak wkrótce się okazało ten dawny komendant Smoleńska, który bronił go nieskutecznie przez dwa lata, teraz miał bezskutecznie przez dwa lata o niego walczyć. Smoleńska broniło około 3 tysięcy żołnierzy i 170 dział. Co więcej Szeina nie był w stanie zamknąć twierdzy szczelnym pierścieniem. Nieopodal stanął z niewielkimi siłami hetman polny Krzysztof Radziwiłł, który w marcu 1633 roku podesłał obrońcom posiłki: 1350 żołnierzy i zaopatrzenie. Ciężka zima dała się mocno we znaki oblegającym. Dopiero 17 lipca 1633 roku po wzmocnieniu własnych sił do 30 tysięcy wojska Szein decyduje się na generalny szturm, bohatersko odparty przez obrońców. Z końcem sierpnia zjawia się pod Smoleńskiem sam Władysław IV, jako nowy król polski, z wojskami w sile 24 tysięcy żołnierzy. Główne formacje moskiewskie znajdują się na południowym brzegu Dniepru, naprzeciwko twierdzy. Władysław uderza na północny brzeg gdzie na tzw. Górze Pokrowskiej istniał silnie zabezpieczony obóz moskiewski i po sukcesie ataku dostarcza przez most posiłki dla twierdzy. Po nadejściu kilku tysięcy Kozaków zaporoskich oraz ciężkich dział, 21 września rozgramia siły moskiewskie na północnym brzegu Dniepru i doprowadza do zdjęcia oblężenia twierdzy. 18 października siły polskie odcinają nieprzyjacielowi jedyną drogę odwrotu do Moskwy. Następnego dnia rozgrywa się decydująca, zwycięska dla Władysława bitwa, nie zakończona jednak całkowitym rozgromieniem wroga. Szeina kapituluje dopiero 20 lutego 1634 roku na honorowych warunkach. Na dalekich równinnych rubieżach, 800 kilometrów od stołecznej Warszawy i niemal 400 kilometrów od stołecznej Moskwy moskiewskie sztandary skłaniają się przed królem polskim. Jest to moment szczególny. Potęga Rzeczypospolitej wciąż jeszcze w zenicie, wciąż na szczycie. Po wieku złotym naszej historii, wciąż trwa wiek srebrny. Rzeczypospolita Obojga Narodów licząca niemal milion kilometrów kwadratowych, na olbrzymim wschodnim teatrze działań potwierdza swą przewagę. W jej zainteresowaniu Inflanty (dzisiejsza Łotwa i Estonia), świeżo potwierdzony prymat nad Moskwą, dalekie kresy ukrainne aż po Sicz Zaporoską patrzącą na nieodległy Krym, ludy bałkańskie widzące w królu polskim wybawcę spod tureckiej władzy. Nikt jednak nie wie, że już za chwilę nadejdzie katastrofa. Dlaczego tak się stanie? Ale nie wyprzedzajmy faktów. Pokój zawarty w Polanowie 14 czerwca 1634 roku potwierdza (z niewielkimi korektami) stan dotychczasowych granic. Rozpoczyna się dwudziestoletni okres pokoju. Smoleńskie sejmiki ziemskie wysyłają swoich posłów do Izby Poselskiej, w Senacie zasiadają trzej smoleńscy senatorowie (dwóch świeckich oraz biskup smoleński). Wydaje się że życie powraca do pokojowej codzienności.

Nadchodzi jednak straszny rok 1648. Rzeczpospolitą wstrząsa u podstaw bunt kozacki Chmielnickiego, który po kilku latach sprzymierza się przeciw Polsce z carem Aleksym. W maju 1654 roku spada na Wielkie Księstwo Litewskie najad moskiewski pod hasłami wspólnoty ludów prawosławnych. 7 lipca 1654 roku car Aleksy staje ze swym wojskiem pod smoleńską twierdzą. Hetman Janusz Radziwiłł idący na pomoc zostaje pobity. Jak kostki domina padają kolejne grody. Taki też los spotyka Smoleńsk poddany w dniu 3 października 1654 roku. Kiedy po kapitulacji ostatni żołnierz Rzeczypospolitej opuszczał twierdzę, nikt nie przypuszczał, że tym razem był to ostatni akt dramatu. Pomimo katastrofalnych strat materialnych i licznych najazdów jeszcze bowiem w roku 1663 król Jan Kazimierz ruszył z wyprawą na Moskwę by rewindykować utracone terytoria. Wojska Rzeczypospolitej docierają aż do Siewska koło Brianska. Jest to już jednak tylko demonstracja. Rozejm zawarty w Andruszowie koło Smoleńska (1667) a następnie pokój Grzymułtowskiego (1686) potwierdza przynależność kresów smoleńskich oraz wschodniej Ukrainy do Rosji.

Ostatki

Dalszy etap naszej historii z cyklu Smoleńsk a sprawa polska to już tylko okruchy dawnej przeszłości, resztki więzów łączących to miasto z Rzeczpospolitą i jej kulturą, zachowane tytularne urzędy smoleńskie, pojedyncze epizody, zakończone kilkoma mocnymi akcentami w ostatnich kilkudziesięciu latach.

Klęska militarna i polityczna Rzeczypospolitej o prymat na Wschodzie była oczywista. Pozostała jednak siła i moc polskiej kultury wciąż promieniująca w tamtym kierunku. Carstwo rosyjskie wieku XVII i pierwszej połowy XVIII było bowiem intelektualną pustynią. Imponujące bogactwa moskiewskich cerkwi i monasterów nie były w stanie przykryć ogromu zapóźnienia cywilizacyjnego Rosji, żyjącej w niemal zupełnej izolacji od reszty świata. Bodaj pierwszą wyższą uczelnią w Rosji była późniejsza Akademia Mohylańska w odebranym Polsce Kijowie. W drugiej połowie XVII wieku wybucha nagle w Rosji okres mody na polską kulturę. Język polski staje się językiem dworu, jako synonim wyższej zachodniej cywilizacji. Dopiero rządy Piotra I otwierają Rosję na Zachód z pominięciem Rzeczypospolitej. W tych też okolicznościach władze rosyjskie jeszcze w pierwszej połowie XVIII wieku wydają ukazy zabraniające mieszkańcom Smoleńszczyzny kształcenia dzieci w nieodległej Rzeczypospolitej. Jednakże aż po wiek XIX istotna była rola w państwie rosyjskim specyficznej, już zruszczonej, jednak nasiąkłej kulturą polską tzw. szlachty smoleńskiej.

Ciekawy epizod zanotowały dzieje konfederacji barskiej. W 1771 roku zabłysła na krótko gwiazda Szymona Kossakowskiego, konfederaty, operującego w strefie przygranicznej nad Dnieprem, który sformował iście Kmicicową watahę, z którą przekroczył granicę polsko-rosyjską i dokonał dziesięciodniowego wypadu na Smoleńszczyznę. Rajd Kossakowskiego po najdalszych kresach Rzeczpospolitej przyczynił się do wzmocnienia konfederacji w tym rejonie.

Po katastrofie rozbiorów na krótko świta nadzieja odbudowy Rzeczypospolitej u boku gromiącego zaborców Napoleona. Powstaje Księstwo Warszawskie i licząca niemal 100 tysięcy armia polska pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego. Do generalnej konfrontacji z Rosją dochodzi w roku 1812. W marszu Wielkiej Armii na Moskwę uczestniczy V Korpus Polski. Napoleon posuwa się starym smoleńskim traktem zgodnie z zasadą, że „droga do Moskwy wiodła przez Smoleńsk” (jak pisał historyk Władysław Konopczyński). W dniach 16-18 sierpnia 1812 roku dochodzi do bitwy pod Smoleńskiem. Polski korpus w sile ok. 15 tysięcy odcina Rosjan od mostów a jego żołnierze kilkakrotnie docierają do przedmieść i pod same mury twierdzy. W walkach ginie generał Grabowski, generał Zajączek jest ranny. Do podpalonego przez Rosjan miasta wkraczają jako pierwsze oddziały polskiej piechoty. To pierwsi polscy żołnierze jakich widziało to miasto od połowy XVII wieku. Poniatowski usilnie radzi Napoleonowi zatrzymanie całej armii na okres zimowy w Smoleńsku. Bezskutecznie. Ostateczna przegrana Napoleona w Rosji przekreśla polskie szanse na wolność.

U progu pierwszej wojny światowej Smoleńsk zamieszkiwali dość liczni polscy zesłańcy (lub ich potomkowie) mający zakaz osiedlania się na terenach dawnej Rzeczpospolitej (w granicach z 1772 roku tj. sprzed pierwszego rozbioru). Istnieje również parafia rzymskokatolicka. Pomiędzy Smoleńszczanami obu nacji brak porozumienia. Jedynie Matka Boska Smoleńska jeden z największych skarbów rosyjskiego prawosławia zdaje się nicią porozumienia z polskimi katolikami czczącymi równie gorliwie Matkę Bożą.

Należy jednak wyraźnie podkreślić jeden fakt. Otóż w swoich pamiętnikach Na skraju Imperium Mieczysław Jałowiecki kresowy ziemianin wspomina, że granica z roku 1772 stanowiła w Rosji granicę cywilizacyjną. Tereny dawnej Rzeczypospolitej cechowały się wyższą kulturą materialną i poziomem umysłowym mieszkańców. Wkroczenie na początku wieku XX na Smoleńszczyznę było już niestety wkroczeniem na tereny o typowo rosyjskiej kulturze bycia, którą autor wspomnień określa krótko: rosyjska dzicz.

Tymczasem podczas I wojny światowej, w sytuacji, gdy chyba nikt nie oczekiwał że Smoleńszczyzna ujrzy jeszcze polskiego żołnierza, zapada w roku 1917 decyzja o zorganizowaniu I Korpusu Polskiego gen. Dowbora-Muśnickiego. Dzieje tej formacji to tak naprawdę historia wolnego skrawka Polski ulokowanego na najdalszych kresach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Początkowo poszczególne formacje Korpusu rozlokowane były na wielkim obszarze od Mińska Litewskiego przez Orszę, aż po znajdujące się na wschód od Smoleńska Jelnię czy Dorohobuż. Te tereny widziały polskiego żołnierza po raz pierwszy od 1654 i 1812 roku. To z tych odległych rubieży Smoleńszczyzny polskie formacje dokonają rzeczy zdawało się niemożliwej: przy trzaskającym mrozie i nieustannym zagrożeniu bolszewickim przebiją się na zachód do miejsca koncentracji sił I Korpusu, naznaczonego przez gen Dowbora. Z kolei szwadron majora Bystrama sformowany pod Moskwą, napotka na stacji kolejowej w Smoleńsku pociąg z samym naczelnym dowódcą sił bolszewickich – Krylenką. Tenże widząc wymierzone w niego karabiny polskich żołnierzy, musi ustąpić i po kilkugodzinnych negocjacjach przepuści Polaków na Zachód.

Nadszedł wreszcie moment odrodzenia Rzeczpospolitej w 1918 roku. Jej wojsko zaatakowane przez bolszewików, zaczęło wypierać ich na wschód, by w roku 1919 osiągnąć rubieże w Połocku i na linii rzeki Berezyny. Jak wspominał płk Leon Mitkiewicz: Nie rozumiałem wówczas powodów zatrzymania się na linii Berezyny. Przed nami, przed Wojskiem Polskim, otwierała się możliwość opanowania za jednym zamachem Bramy Smoleńskiej – między Dźwiną a Dnieprem. Była to mniej więcej granica dawnej Rzeczpospolitej Polskiej z roku 1772. Zdecydowały jednak względy strategiczne i decyzja Józefa Piłsudskiego jako głównodowodzącego, by nie ryzykować dalszej walki, i nie wspierać sił antybolszewickich, również niechętnych odrodzeniu wolnej Polski.

Tymczasem w roku 1920 Smoleńsk stał się siedzibą sztabu Frontu Zachodniego Armii Czerwonej, dowodzonego przez Michała Tuchaczewskiego (co ciekawe urodzonego w guberni smoleńskiej), szykującego się do ataku na Polskę.

Dymi mgłą katyński las

5 marca 1940 roku Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) z Józefem Stalinem na czele postanowiło o rozstrzelaniu 22 tysięcy polskich oficerów wziętych do niewoli po agresji ZSRS na Polskę 17 września 1939 roku. Oficerowie przetrzymywani w obozie kozielskim zostali rozstrzelani w katyńskim lesie, kilkanaście kilometrów na zachód od Smoleńska. Ogrom tej zbrodni trudno ująć w słowa. Józef Mackiewicz, naoczny świadek ekshumacji prowadzonej przez Niemców w Katyniu w roku 1943 w swojej książce Sprawa mordu katyńskiego cytuje świadka mordu Iwana Kriwoziercowa, który wspomina: żyło się trochę na uboczu od wielkich wydarzeń. Trakt do Witebska nie był zbyt uczęszczany. Z jednej strony ciągnęły się długie wsie, o chatach krytych słomą jak to u nas… Z drugiej wielki las. Wyrosłem na ten las patrząc. Nazywał się katyńskim. Należał wtedy do pana Koźlińskiego, Polaka. Część lasu, bliżej Smoleńska położona, zwana była Kosogory. (…) [po rewolucji 1917 roku] las odebrano od pana Koźlińskiego i upaństwowiono. Kriwoziercow wspomina, że w lesie wybudowano willę wypoczynkową dla funkcjonariuszy bezpieczeństwa publicznego. Rozstrzeliwań dokonywano tam już w latach 20. Po decyzji Politbiura z 5 marca 1940 roku polskich jeńcy z Kozielska transportowani byli koleją do Smoleńska, a następnie do małej stacji Gniezdowo. Stąd ciężarówkami przewożono ich na miejsce straceń. Józef Mackiewicz opisując wrażenia z ekshumacji w 1943 roku pisze: Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie – kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To jednak co najbardziej nęka wyobraźnię to indywidualność morderstwa, zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nie jest masowe zagazowanie, ani ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu, tysiąc za tysiącem! – być może w oczach skazańca układano w grobie uprzednio zastrzelonych towarzyszy, równo, w ciasne szeregi, może przydeptywano je nogami, ażeby mniej zajmowali miejsca. I tu doń strzelano w tył głowy. – Każdy trup wydobyty w moich oczach po kolei, każdy z przestrzelona czaszką, od potylicy do czoła, wprawną ręką (…). Dalej  Józef Mackiewicz stwierdza: Listy, listy, listy. Listy od rodzin. Ogromna większość zachowana jeszcze w stanie możliwym do odczytania. Dużo jest takich, które przez jeńców zostały napisane w Kozielsku, ale już nie wysłane. Przy zwłokach znaleziono około 1650 listów, 1640 kartek pocztowych i 80 depesz. Ani jeden z tych listów, ani jedna kartka, ani depesza, nie posiada daty późniejszej niż kwiecień 1940 roku! Kto ich nie miał w ręku, wydobytych z dołów śmierci, z masy poklejonych trupów – ten może jeszcze dopatrywać się w mordzie katyńskim sprawy, którą dziś należy traktować w płaszczyźnie politycznej rozgrywki. Kto je czytał, zaciskając usta i nos chustką, kto wdychał ich słodkawą woń trupią, nad zwłokami „kochanego”, do którego były pisane, dla tego nie ma  i nie może być względów innych, jak obowiązek rzucenia prawdy w oczy świata.

Wczesnym rankiem, w sobotę 10 kwietnia 2010 roku z warszawskiego lotniska wzbił się w powietrze rządowy samolot z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej Lechem Kaczyńskim oraz całą delegacją zmierzającą na uroczystości upamiętnienia siedemdziesiątej rocznicy zbrodni katyńskiej…