indeksPo Mazowszu krąży Ona. Ta, Którą chcieli kiedyś aresztować. Ta, Którą uważano za wroga (pewnie dalej tak jest, ale nikomu do głowy nie przyjdzie, żeby zabronić ludziom Jej czczenia). Wczoraj nawiedziła parafię, do której należę i muszę przyznać, że mimo upływających lat, wciąż robi wrażenie. Do tej pory, żeby spotkać się z Matką Boską Częstochowską musiałem jechać lub iść (5 razy) na pielgrzymkę. Tym razem to Ona przyszła do mnie, ale przecież nie tylko do mnie. Do innych także. Ten moment, gdy kopia obrazu wyłaniała się z samochodu. Widziałem wiele łez. I młodsi płakali i starsi. Piękne chwile dla parafii. Smutne było to, że nie aż tak wiele osób skorzystało z okazji, ale to chyba Warszawa robi swoje.

Co prawda dużą część uroczystości spędziłem na dworze (tudzież na na dworzu lub na polu), ale nie dlatego, że takie tłumy były obecne, ale ze względu na dziecko, które miało potrzebę chodzić. Plusem za to jest to, że ci, którzy byli obecni, to w zdecydowanej większości głęboko przeżywali. Pewnie jestem jakimś tam tego potwierdzeniem, czego wyrazem jest też ta krótka refleksja. Matka Boża przyjechała do nas. Już Jej nie ma, pojechała do sąsiedniej parafii, ale owoce Jej wizyty będziemy odczuwać przez kolejne miesiące, a może i lata. 37 lat temu ostatni raz była w mojej teraźniejszej parafii. Czy za następne 37 lat znowu się zobaczymy?