fronda.pl

fronda.pl

Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus. Osoba i Życie.

Autor: Romano Guardini

Ks. Prof. Sochoń o książce: https://youtu.be/bFP3YaAhnxQ

Księgarnia internetowa: https://xlm.pl/ksiazka/bog-nasz-pan-jezus-chrystus-osoba-i-zycie

ISBN: 978-83-8079-356-9

Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus. Osoba i Życie. Polecamy!

Chrystus wymyka się wszystkim kryteriom oceny i interpretacji. Kryterium wyznacza On sam. Wykracza poza pojęcie człowieka i tego, co jest po ludzku możliwe. Chrystus nie mieści się w żadnej kategorii. Nawet użycie pojęcia „geniusz” albo „założyciel religii” prowadzi nas na manowce. Dla Zbawiciela istnieje tylko jedna specjalna kategoria, prosta jak Jego imię: „Jezus Chrystus”, którego treść rozwija się w spotkaniu przez wiarę i w pełnym miłości pójściu za nim.

Nasz Pan Jezus Chrystus. Osoba i Życie. – klasyczne dzieło znanego teologa Romano Guardiniego. Ziemska biografia Zbawiciela opowiedziana prostymi słowami przez intelektualistę znającego Ewangelię i języki oryginału na wylot. Zamiast akademickich spekulacji i reinterpretacji proponuje nam pogłębione medytacje nad każdym słowem i świadectwem zostawionym w Dobrej Nowinie.

Czytelnik zostaje zmuszony do zastanowienia się nad swoim dotychczasowym stylem obecności w świecie; zrozumie wreszcie, że w zwyczajnych krajobrazach życia, pozostajemy wędrowcami i poza Bogiem nie mamy nikogo.

ze wstępu ks. Jana Sochonia

Zapraszamy do lektury.

O Autorze:

Romano Guardini – niemiecki duszpasterz, pisarz i artysta słowa. Ekspert od spraw liturgii na Soborze Watykańskim II. Jego prace teologiczne ustawiane są w jednym szeregu z dziełami takich autorytetów jak Karl Rahner, Hans von Balthasar czy Benedykt XVI. Głęboko utożsamiał się z katolicką wykładnią światopoglądową, nie przyjął godności kardynalskiej, w osobistym życiu konsekwentnie naśladował ewangeliczny styl bycia. Zmarł 1 października 1968 roku. Pozostawił po sobie ogromny dorobek naukowy. Jego dzieła stale tłumaczone są na wiele języków świata.

 Fragment książki „Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus. Osoba i Życie”:

Chrzest i kuszenie

Relacje ewangeliczne nie mówią, jak zakończyło się ukryte życia Pana. Sztuka chrześcijańska próbowała ukazywać Jego rozstanie z najbliższymi, ale były to wytwory pobożnej wyobraźni. Ewangelie opowiadają tylko, jak pewnego dnia, kiedy Jan wzywał do pokuty i udzielał nad Jordanem chrztu, zjawia się nagle Jezus i prosi o chrzest. Jan wzbrania się: „«To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» Jezus mu odpowiedział: «Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełniać wszystko, co sprawiedliwe»”. Wobec tego Jan ustępuje. „A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto rozwarły się nad Nim niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego doń. A głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie»” (por. Mt 3,13–17).

Kiedy Jezus przychodzi nad Jordan, ma za sobą głębokie doświadczenie dzieciństwa i długiego okresu „postępów w mądrości, w latach i w łasce” (por. Łk 2,52). Żyje w Nim świadomość niezwykłej misji i niezgłębionych mocy, ale pierwszy Jego gest, jaki widzimy, i pierwsze słowa, jakie wypowiada, są wyrazem pokory. Ani śladu roszczeń do wyjątkowej pozycji, które by mówiły: „To dotyczy innych, ale nie mnie!”. Jezus przychodzi do Jana i prosi o chrzest. Prosić o chrzest, to znaczy przyjąć słowa Jana i uznać się za grzesznika, czynić pokutę i otworzyć się na to, co ześle Bóg. Tak więc można zrozumieć, że Jan zdumiewa się i wzdraga. Ale Jezus staje wraz z innymi. Nie chce dla siebie wyjątku, lecz poddaje się „sprawiedliwości”, która obowiązuje wszystkich.

Na to zstąpienie w ludzki padół następuje odzew z wysokości. Rozwierają się niebiosa. Przegroda, która wszechobecnego Boga w Jego niebie, w Jego uszczęśliwiającym „byciu u siebie”, oddziela od nas – a mianowicie od człowieka w jego kondycji upadłej istoty stworzonej i od świata, który człowiek pociągnął za sobą, tak że jest on teraz „poddany marności” (por. Rz 8,20) – ta przegroda usuwa się. Dokonuje się nieskończone spotkanie. W ludzkie serce Jezusa spływa otwarta pełnia Ojca. Następuje to, „gdy się modlił” – mówi Łukasz, zdając się przez to dawać do zrozumienia, że jest to proces wewnętrzny (por. Łk 3,21). Niewątpliwie rzeczywisty – bardziej rzeczywisty niż wszystko, co dzieje się w sposób namacalny dokoła – ale wewnętrzny, spełniający się „w duchu”.

Duch Święty wynosi człowieka ponad niego samego, tak że doświadcza on samego Boga i dostrzega Jego miłość. Pełnia tego Ducha zstępuje na Jezusa. Mówiliśmy już o tajemnicy, z której wyrasta ziemska egzystencja Jezusa: że jest On co do swej istoty Synem Bożym; że w swym istnieniu nosi żywe bóstwo, które Nim włada i przenika Go, ale zarazem jest też autentycznym człowiekiem, podobnym do nas we wszystkim z wyjątkiem grzechu; że zatem wzrasta On, czyni postępy „w mądrości, w latach i w łasce” – i to nie tylko „u ludzi”, ale także „u Boga”. Tutaj tajemnica zagęszcza się: Jezus jest Synem Ojca. Ojciec „trwa w Nim”, „jest w Nim, podobnie jak On jest w Ojcu” (por. J 14,10–11). To, co czyni, jest działaniem z woli i mocy Ojca; ta wola i moc Ojca są dla Niego jawne, Jezus „widzi” je. Zarazem wszakże jest powiedziane, że „przychodzi” On od Ojca w ograniczone ramami czasu dzieje, a Jego człowieczeństwo sięga niepojętych słów z krzyża o opuszczeniu przez Boga (por. Mt 27,46). Duch przebywa w Nim zawsze: jest przecież miłością, dzięki której On i Ojciec są wzajemnie w sobie, i mocą, przez którą stał się On człowiekiem. Pomimo to Duch „zstępuje” tutaj na Niego, podobnie jak On sam „ześle” Go kiedyś na wierzących w Niego. W tym miejscu nasza myśl okazuje się bezradna – jakkolwiek wyczuwa, że chodzi tu o rzeczywistość ponad wszelką rzeczywistością i o prawdę ponad wszelką prawdą. Powinna się jednak strzec manowców pozornego zrozumienia, uczuć i słów, za którymi nie ma istotnej treści. Wszystko to jest tajemnicą – tajemnicą Trójjedynego Boga w Jego relacji do Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Nie jesteśmy w stanie jej przeniknąć i wyznanie tej bezsilności powinno dominować nad wszystkim, cokolwiek można by powiedzieć o ziemskiej egzystencji Jezusa.

Moc Ducha zstępuje na Jezusa i w to niezwykłe spotkanie, w tę chwilę Bożej pełni padają słowa Ojcowskiej miłości, które w wersji Łukasza brzmią: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3,22). Tak więc, „pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu” (Łk 4,1). „Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię” – rzucił w samotność, z dala od wszystkich Mu bliskich, od całego ludzkiego tłumu nad Jordanem – tam, gdzie nie było nikogo innego, jak tylko Ojciec i On. Aby unaocznić nam dzikość owego otoczenia, Marek dodaje: „Żył tam wśród zwierząt” (Mk 1,13). Jezus przebywa na pustyni czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Czterdzieści dni jest liczbą symboliczną: oznacza długi okres, osadzony w rytmie życia.

Jezus pości, a Jego dusza stoi w obliczu Boga. Czy możemy powiedzieć, co tam się dokonuje? Raz tylko, w Ogrójcu, dane jest nam wejrzeć w modlitwę Chrystusa. Widzimy wtedy, że jest ona całkowitym oddaniem własnej woli woli Ojca. Być może modlitwa na pustkowiu ma tę samą treść, tyle że zabarwioną radosną atmosferą początku.

Potem następuje scena kuszenia:

A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu

głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym,

powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł:

«Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które

przychodzi z ust Bożych». Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego,

postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym,

rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na

rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Odrzekł

mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę

Pana, Boga swego». Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał

Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego:

«Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł

mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu,

będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz». Wtedy opuścił Go

diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu (Mt 4,2–11).

Jezus udaje się na pustynię pełen Ducha, jest w Nim niezwykle intensywna świadomość posłannictwa i mocy. Na pustyni pości. Co oznacza post nie wymuszony przez okoliczności, lecz przyjęty z wewnętrzną gotowością, możemy się dowiedzieć od mistrzów życia duchowego. Dzisiaj wiedzą też na ten temat coś więcej lekarze i wychowawcy. Najpierw czuje się tylko pewien niedosyt; potem potrzeba pożywienia znika i – zależnie od siły i czystości danego charakteru – przez wiele dni nie powraca. Kiedy organizm nie otrzymuje pożywienia, czerpie z własnych zapasów; z chwilą wszakże, kiedy to samospalanie dosięgnie najważniejszych organów, budzi się dziki, żywiołowy głód i pojawia się niebezpieczeństwo dla życia. To właśnie oznaczają wypowiedziane o Jezusie słowa: „odczuł w końcu głód”.

Jednocześnie odbywa się w trakcie postu pewien proces w psychice człowieka. Ciało ulega jakby rozluźnieniu, umysł czuje się swobodniejszy. Wszystko staje się lżejsze i łatwiejsze. Lęki i zahamowania spowodowane siłą ciążenia są odczuwane w mniejszym stopniu. Granice rzeczywistości stają się płynne, przestrzeń tego, co możliwe, poszerza się. Duch staje się wrażliwszy, świadomość – bardziej przenikliwa, wysubtelniona i silniejsza. Wzrasta poczucie duchowej determinacji. Rozluźniają się mechanizmy ochronne, które osłaniają człowieka przed ukrytymi, groźnymi elementami istnienia, przed niebezpieczną bliskością tego, co jest pod albo nad ludzką egzystencją, albo obok niej. Wnętrze człowieka, niczym nie osłonięte, stoi jakby otworem dla obcych mocy. Rośnie świadomość własnej duchowej siły, a wraz z tym niebezpieczeństwo, że przestanie się widzieć jasno miarę tego, co człowiekowi przyznano, granice własnego skończonego bytu, jego godności i jego możliwości: niebezpieczeństwo pychy, zawrotu umysłu… Kiedy przeżywa to wszystko ktoś nawet o bardzo wysokim poziomie religijności, może wystąpić u niego kryzys, w którym jego duch staje w obliczu niezwykle trudnych decyzji i wielkich niebezpieczeństw. W ten właśnie moment trafia pokusa tego, który rozpoznał w Jezusie wielkiego Przeciwnika.

Jakże chytrze pomyślana jest ta pokusa! Już same te słowa: „Jeśli jesteś Synem Bożym” – zawarty w nich ładunek niejasności, prowokacji! Przypominam się nam pokusa, której uległ pierwszy człowiek: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” (Rdz 3,1). „Czy rzeczywiście… ze wszystkich drzew” – w tych słowach zawierała się przecież piekielna niejasność, zatruwająca całą prostoduszną postawę ufności i posłuszeństwa. Półprawda, która wszystko zaprawiała fałszem – gorsza od wyraźnego kłamstwa. Tutaj dzieje się to samo: coś o wiele bardziej niebezpiecznego dla ducha będącego na granicy ludzkiej wytrzymałości niż otwarty atak. „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem”. Przypomniany zostaje głód, podane w wątpliwość i tym samym pobudzone poczucie, że jest się zdolnym działać cuda, i świadomość synostwa Bożego. Ma się odezwać gwałtowne łaknienie i podporządkować sobie cudotwórczą moc, zarezerwowaną dla Bożej misji. Wszystko ma być oderwane od czystej służby woli Ojca i zwabione na manowce. Ale żadne gwałtowne pragnienie zaspokojenia głodu się nie budzi – nawet w postaci reakcji, jaką byłoby stłumienie go przemocą. Jezus odpowiada z całkowitym spokojem: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. Człowiek żyje oczywiście chlebem – i tak powinno być. Ale nie tylko nim. Jeszcze bardziej konieczny do życia jest chleb „słowa, które pochodzi z ust Bożych”. Tego powinien on przede wszystkim pragnąć. Ta absolutna wewnętrzna wolność sprawia, że pokusa ponosi fiasko.

Potem Jezus stoi na narożniku świątyni, spogląda w zawrotną głębię, na ludzkie mrowie w dole – i znowu: „Jeśli jesteś Synem Bożym…”.

Po czym prowokacyjna, wywołująca zawrót głowy pokusa: „Rzuć się w dół!” – ale spowita w pobożne słowa: „Napisane jest przecież: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą”. Uderzenie niezwykle celne: trafia dokładnie w punkt, gdzie dla człowieka, który wskutek grzechu utracił pewność, musiałoby okazać się śmiertelne: wewnętrzne rozkołysanie umysłu, który wskutek długotrwałego postu czuje się wyzwolony od działania siły ciążenia; zatarcie granicy między tym, co możliwe, a tym, co niemożliwe; pobudzona wyobraźnią tęsknota do czegoś niezwykłego, wprawiającego w zdumienie. A do tego wabiący urok otchłani – któż nie odczuwał czegoś takiego, stojąc na wyniosłym miejscu i patrząc w zawrotną głębię? Czy nie należałoby spróbować? Pokusa, aby się rzucić w dół, wzmocniona przypomnieniem, że jest się strzeżonym! Niebezpiecznie pociągająca dla każdego, kto nie ma w sobie najwyższej czujności. Ale tutaj czujność ta jest – a nawet coś więcej. Pokusa znowu ponosi fiasko: „Ale jest także napisane…”. Jakiejż absolutnej wewnętrznej wolności potrzeba, aby nie zareagować gniewem, lecz odpowiedzieć z całym spokojem: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego!”.

Nieprzyjaciel raz jeszcze przystępuje do ataku. Wysoka góra, w dole wszystkie królestwa świata w całym swoim przepychu. Proponowane Temu, który prawdziwie byłby zdolny nimi władać. Jakże musi to przemawiać do poczucia siły ducha, jak musi pobudzać świadomość własnej godności i wolę mocy! Jak drogocenny walor świata musi być odczuwany przez to najbardziej żywe serce, jakie kiedykolwiek biło – tak że wnika on w krew, słodko i przemożnie, i apeluje do wszystkich mocy posiadania, kształtowania i tworzenia: tę wielkość, którą jesteś, którą w sobie czujesz – w co chcesz ją „zainwestować”? W mizerny żywot małych ludzi? W tępotę pobożnych? W misję wędrownego kaznodziei? Czyż nie widzisz przepychu wokół tronu tego świata? Jesteś przecież władcą! Czeka cię wielkość i zadanie władcy! Niesłychana pokusa! Ale ceną byłoby odpadnięcie od Boga. „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Teraz chodzi już jednak o ostateczne albo – albo. Teraz pada odpowiedź, która kładzie wszystkiemu kres: „Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”. Wtedy szatan odstępuje od Niego; „aż do czasu” – mówi Łukasz (Łk 4,13).

Jezus zaś wraca pomiędzy ludzi i następują teraz ciche dni, nad którymi rozpościera się tak przedziwna, pełna oczekiwania wielkość. Wkrótce jednak pojawiają się wokół Niego pojedyncze osoby.

Piękne są te dyskretnie zarysowane sceny, o których opowiada czwarta Ewangelia w swoim pierwszym rozdziale. Na przykład ta, kiedy stojący nad Jordanem Jan widzi nadchodzącego Jezusa i mówi: „Oto Baranek Boży!”. Słyszą to dwaj jego uczniowie i idą za Jezusem. On, odwróciwszy się i ujrzawszy, że idą za Nim, pyta: „Czego szukacie?”. Nie wiedząc, co mają powiedzieć, odpowiadają pytaniem: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”. Na co On: „Chodźcie, a zobaczycie”. „Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego”. A byli to Andrzej i Jan (por. J 1,35–40). Jakież doniosłe akcenty w życiu Jezusa stanowią te wydarzenia! Z narastającej pełni i wielkości długoletniego milczenia wyłania się pokora, znajdująca wyraz w scenie nad Jordanem. Odpowiadają na nie niebiosa: rozwierają się, zstępuje Duch, a głos Ojca mówi o Jego odwiecznym upodobaniu. Znad Jordanu Jezus odchodzi w samotność pustyni. Pojawia się pokusa; i właściwie nie można powiedzieć, że zostaje ona przezwyciężona: raczej widać wyraźnie, że wobec tej Boskiej wolności wszelka pokusa okazuje się bezsilna. A potem powrót w wytyczony krąg misji i oczekiwanie w ciszy, aż nadejdzie godzina jej rozpoczęcia.