unnamedZ końcem 2015 roku w drodze ustawy dokonano zreformowania i gruntownego wzmocnienia Instytutu Zachodniego w Poznaniu, ośrodka o kilkudziesięcioletniej tradycji, zasłużonego w badaniach kwestii niemieckich, w ostatnich latach skazywanego przez rząd Platformy na powolne obumieranie. Taka polityka PO nie dziwiła już nikogo. Platforma, będąca w praktyce partią reprezentującą interesy niemieckie w Polsce i sprowadzająca Polskę do roli wasala Niemiec, nie była zainteresowana we wzmacnianiu instytucji, która mogła posłużyć suwerennej polityce polskiej wobec tego zachodniego sąsiada. Teraz ma być inaczej. Na szczęście.

Dzieje Instytutu Zachodniego, powstałego u schyłku II wojny światowej, ale bazującego na doświadczeniu międzywojennego środowiska nauki poznańskiej, są doskonałym przykładem dobrych tradycji polskiej myśli politycznej i strategicznej, których tak wiele przykładów można wskazać w okresie międzywojennym. Wtłoczeni pomiędzy wrogie nam państwa niemieckie i sowieckie, potrafiliśmy wtedy nie tylko utrzeć im nosa w bezpośredniej konfrontacji zbrojnej (powstanie wielkopolskie, zwycięski w zasadzie ostateczny rezultat powstań śląskich, wojna polsko-bolszewicka), ale stanęliśmy z nimi do równie trudnej pokojowej konfrontacji na gruncie badań naukowych wprzęgniętych w służbę strategicznych celów państwowych. Na kierunku wschodnim poszczycić się mogliśmy znakomitym zespołem wileńskiej szkoły sowietologicznej, z profesorem Marianem Zdziechowskim na czele. Na kierunku zachodnim, wśród licznych dokonań, warto wymienić dorobek Instytutu Bałtyckiego w Toruniu (następnie w Gdyni), Instytutu Śląskiego w Katowicach oraz utworzony w 1919 roku Uniwersytet Poznański. To z działalnością tego typu środowisk związane są dwie słynne międzywojenne publikacje, które chciałbym w tym artykule przybliżyć.

Pierwsza z nich – Ziemia gromadzi prochy Józefa Kisielewskiego – to dzieło pomnikowe, epokowe. Książka, która ze względu na czas powstania (wydana w Poznaniu w 1938 roku) odegrała wielką, narodową można powiedzieć, rolę. Do dziś jest rarytasem antykwarycznym, budzącym zachwyt, pięknym, atrakcyjnym wydaniem, bogactwem zdjęć, a także niespotykanym dziś już stylem ilustracji obrazujących, w nieco propagandowym stylu, kwestie relacji polsko-niemieckich. O czym jest to dzieło i kim był jego autor? Józef Kisielewski, urodziny w roku 1905 koło Przemyśla, absolwent polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim, był pisarzem i redaktorem wielu czasopism związanych ze środowiskiem literackim, narodowym i katolickim oraz współpracownikiem Wydawnictwa Księgarnia św. Wojciecha w Poznaniu. Po wybuchu wojny przedostał się na Zachód, gdzie pracował w rządzie emigracyjnym w Londynie. Jego żona pozostała w okupowanym kraju i zginęła podczas powstania warszawskiego. Po wojnie Kisielewski pozostał na emigracji, kontynuując działalność pisarską i wydawniczą. Zmarł w 1966 roku w Bandon w Irlandii. O tym jak istotną rolę odegrała książka Kisielewskiego niech świadczy fakt, że w okresie okupacji niemieckiej za jej posiadanie groziły najsurowsze represje, z zesłaniem do obozu koncentracyjnego włącznie, a współpracownicy autora znaleźli się na liście ściganych przez niemieckie Gestapo. Skąd taka furia Niemców przeciwko jednej książce?

Ziemia gromadzi prochy to połączenie reportażu z podróży po Niemczech oraz historycznej refleksji nad słowiańską przeszłością dużej części ziem będących w tamtym czasie pod panowaniem III Rzeszy. Relacje z podróży autora, podążającego przez Berlin, Frankfurt nad Menem, Hanower, Bremę Hamburg i Lubekę, Rugię a następnie pasem Pomorza aż do ówczesnej granicy z Polską koło Jeziora Żarniowieckiego , w początkowej fazie książki dotyczą obserwacji życia niemieckiego pod panowaniem nowej totalitarnej ideologii. Autor obserwuje znaczący rozmach budownictwa oraz rozwój technologiczny i gwałtowną militaryzację, połączoną jednak z coraz większymi trudnościami gospodarczymi i ogromnym wzrostem państwowego interwencjonizmu. Kisielewski notuje postępujące ujednolicenie myślenia obywateli w duchu germańskiego imperializmu oraz wzrastającą siłę niemieckiej propagandy, również na polu historycznym. To właśnie obraz gigantycznych środków skierowanych na budowanie fałszywego, propagandowego obrazu przeszłości dziejów Niemiec, w konfrontacji do obserwowanych w czasie podróży z coraz większą intensywnością śladów słowiańskiej przeszłości, rzekomo odwiecznie niemieckich ziem, powoduje, że opowieść Kisielewskiego z każdym kolejnym rozdziałem staje się polemiką historyczną, ukazującą faktyczny obraz dziejów tego obszaru sprzed stuleci. Autorowi, nie będącemu wszak zawodowym historykiem, udało się połączyć w opowieści gruntowną wiedzę zdobytą z naukowych opracowań, z wartką narracją poprowadzoną z dużym talentem literackim a momentami nawet z humorem.

Aby zobrazować jak daleko sięgało słowiańskie osadnictwo Kisielewski wskazuje obszar między Renem a Łabą, w sercu Niemiec, gdzie nawet w jego czasach widoczne były resztki dawnego osadnictwa, w słownictwie, nazewnictwie miejscowości, archeologii. Sam jednak autor podkreślał, że były to pozostałości rzadkie. Dopiero między Łabą a Odrą kwitło przez wieki właściwe życie wielu słowiańskich plemion, brutalnie wyniszczonych i wymordowanych, pod pozorem chrystianizacji przez agresywne ze swej istoty niemieckie marchie wschodnie. Kisielewski z dużą satysfakcją opisuje dzieje Berlina, położonego na terenie zamieszkałym dawniej przez słowiańskie plemię Stodoran i gdzie władał w XII wieku silnie związany z Polską, Jaksa z Kopanicy. Autor podkreśla, że Berlin jest jednym z najmłodszych miast europejskich, który swój rozwój rozpoczął dopiero w XVIII wieku. Z kolei obszar na wschód od Odry to obszar najbliższy sercu autora, jako teren, który przez wieki znajdował się  w sferze polskich wpływów oraz był zamieszkały przez słowiańską, pomorską ludność będącą częścią większej polskiej wspólnoty.

Ziemia gromadzi prochy w swej zasadniczej części jest reporterskim opisem nadmorskiej podróży od Hamburga aż do granic Pomorza Gdańskiego, w której autor wplata dzieje Słowańszczyzny tych ziem a także dokumentuje, z gorliwością naukowca etnografa żywe jeszcze ślady polskości. Poznajemy dzieje bohaterskich zmagań z naporem niemieckim Obodrytów, wysuniętych na najdalszej kresowej, zachodniej pozycji. Poznajemy losy Związku Wieleckiego, tak bliskiego pokrewieństwem Polanom, a tak zaciętego w walce z nimi, nawet w sojuszu z Niemcami. Poznajemy świat morskiego handlu słowiańskiego, morskich bitew i znakomitych korsarzy słowiańskich. Poznajemy wreszcie świat zatwardziałego pogaństwa Słowian Zachodnich mających swoje pogańskie świątynie w Arkonie na Rugii, zamieszkałej przez plemię Ranów, w wieleckiej Radgoszczy a także w potężnym portowym i handlowym Wolinie (określanym w książce jako Wołyń). W centrum zainteresowania autora pozostaje jednak Pomorze Zachodnie, tak kluczowe dla bytu piastowskiej Polski. Autor przypomina, że pierwsza historyczna wzmianka o polskim władcy dotyczy w roku 963, gdy Mieszko I walczył o Pomorze Zachodnie. Kisielewski pisze: Najważniejszą sensacją dla polskiego czytelnika będzie przypomnienie o tym, o czym zapomniano zupełnie: o Pomorzu Zachodnim. O wszystkim się u nas pamięta, o Śląsku Opolskim, o Śląsku Cieszyńskim, o Spiszu i Orawie, o Prusach Wschodnich, o Kijowie, Litwie i Inflantach, tylko tego nie: o Szczecinie. Właśnie o tym, co jest ważne, co jest do pamiętania konieczne. Z kolei jeden z najpiękniejszych rozdziałów książki zatytułowany Motyl w jantarze jest oddaniem hołdu przywiązanym do katolickiej wiary Kaszubom, którzy wytrwali przy polskości przez stulecia germanizacji i ocalili dla Polski dostęp do Bałtyku. Morze jest płucami Polski, zawsze było, tylko nie zawsze się to u nas rozumiało. Jest potrzebne do życia, jak powietrze, jak pożywienie, jak zdrowie, jak… - pisze z dużą dawką emocji Kisielewski. Każdy kolejny rozdział książki to podróż do dalekiej a jednocześnie bliskiej egzotyki – dziś zupełnie zapomnianej. Jakież to zaskoczenie i przyjemność czytać o Serbołużyczanach trwających niedaleko Berlina w swej tożsamości katolickiej i słowiańskiej, o folklorze jamieńskim koło Koszalina, Słowińcach koło Jeziora Łeba (Łebsko), Kabatkach, wreszcie zachodnich, protestanckich Kaszubach!

Autor podkreśla fakt, że w polskiej nauce i świadomości społecznej utwierdziło się bardzo wiele poglądów niemieckiej nauki dotyczącej przeszłości Słowian. Kisielewski zwraca uwagę na potrzebę odbudowy silnej polskiej nauki, która w pełni wybije się na niepodległość w stosunku do Niemiec i podejmie wyzwanie zbadania i opisania przeszłości zachodniej Słowiańszczyzny. Autor punktuje wielkie zaniedbania Polski, która kiedyś utraciła Pomorze a następnie zapomniała i mieszkających tam Polakach. Ziemia gromadzi prochy jest wielkim wołaniem o pamięć utraconych ziem i pamięć tyluż zgermanizowanych już ostatecznie Polaków, których traciła Polska także w czasie pisania tej książki. Szczególnie mocno brzmią ostatnie rozdziały książki, w których Kisielewski opisuje dramatyczne losy polskiej ludności mieszkającej w niemieckim pasie przygranicznym. Słupsk, Lębork, Bytów, Człuchów, Złotów. Kisielewski opisuje dramatyczny los tej ludności, która walczy ostatkiem sił o swoją tożsamość, represjonowana nawałem germanizacyjnych ataków niemieckiego rządu. Autor niemal woła z rozżaleniem i smutkiem, że polskość tych ziem niknie na jego oczach. Opisując pogranicze pisze jednoznacznie: krwawy pas, który swoją czerwień bierze od przelanej i uchodzącej krwi.

Wiele w książce Kisielewskiego jest informacji, które z dzisiejszego punktu widzenia są dyskusyjne, jak obecność Słowian na naszych terenach od tysięcy lat czy utożsamianie kultury łużyckiej z ludnością słowiańską. Autor miejscami zdaje się wyolbrzymiać ślady polskości na ziemiach Pomorza Zachodniego. W ostatnim rozdziale Kisielewski woła: ani skrawka ziemi więcej na rzecz Niemiec! Wydaje się jednak, że pomimo tego, że książka ma jedynie za cel przywołanie słowiańskiej przeszłości oraz obronę teraźniejszego stanu posiadania Polski, to jednak gdzieś między wierszami można doszukać się u autora cichej nadziei, że utracone ziemie Pomorza wrócą do Polski, że jest tam pod tą skorupą niemieckości jakiś żywy, podskórny słowiański, polski nurt, który obudzić się jeszcze może, gdy Polska tu powróci. Myślę, że to przesłanie Kisielewskiego mogło mieć wpływ na powstałe już podczas niemieckiej okupacji koncepcje w ruchu narodowym, który przewidywał powrót tych ziem do Polski i przygotowywał się do tego organizacyjnie.

Można się zastanawiać czy dziś, w odmienionych zupełnie realiach, gdy Pomorze Zachodnie jest w granicach Polski, książka Józefa Kisielewskiego straciła swoją aktualność. Odpowiedź wydaje się jednak oczywista: nie utraciła. Ziemia gromadzi prochy jest również i dziś wielkim ostrzeżeniem przed lekceważeniem polskich ziem zachodnich, przed powieleniem błędów poprzednich pokoleń. Jest ostrzeżeniem przed tym, że choć Niemcy zmieniają się i ewoluują przez pokolenia, to jednak stale mogą pozostawać zagrożeniem dla zachodnich ziem Polski.

gloomy