bialykruk.pl

bialykruk.pl

Gazy cieplarniane nie są głównym źródłem CO2. W Paryżu prezydent Andrzej Duda prezentuje nową polską politykę klimatyczną.

Media, na razie głównie internetowe, obiegł właśnie materiał mający za zadanie przygotować i redaktorów, i czytelników do trwającej wizyty w Paryżu polskiego prezydenta Andrzeja Dudy. Ponieważ artykuł ten jest dziełem Polskiej Agencji Prasowej – nie prezentuje ani polskiej racji stanu, ani racji naukowych związanych z tzw. ociepleniem klimatu. PAP od 8 lat prezentuje racje odchodzącego obozu władzy, które z biegiem lat coraz wyraźniej rozmijały się z racjami Rzeczypospolitej Polskiej. Prezydent pojechał do Francji, by wypowiedzieć swe zdanie na temat uchodźców oraz zmian klimatycznych, które rzekomo mogą być swobodnie stymulowane przez człowieka.

Właśnie temu ostatniemu zagadnieniu poświęcony jest artykuł PAP. Artykuł wprowadzający w błąd, a raczej w szereg błędów, artykuł, który w bardzo małym stopniu odbiega od dotychczasowego tonu polskich polityków bijących pokłony przed zachodnimi hegemonami i akceptujących każdą głupotę rodem z Berlina lub Paryża. Czy mogło być inaczej, skoro PAP oparła się na wiadomościach zaczerpniętych od przedstawiciela Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, instytucji de facto rządowej, na czele której stoi Jan Krzysztof Bielecki?

Ponieważ prezydent nie podpisał tzw. poprawki dauhańskiej przedłużającej działanie ośmieszonego już dawno Protokołu z Kioto, PISM (a za nim PAP) tłumaczy, że „za taką decyzją stoi pogląd, że Unia Europejska nie może działać sama, zbyt ambitnie i podejmować większych zobowiązań w kwestii ochrony klimatu niż reszta świata”. Otóż za taką decyzją stoi przede wszystkim pogląd naukowy, o czym powiemy poniżej.

Ekspert PISM, a za nim PAP dzielnie stają w obronie ustępującej władzy, twierdząc, że „Polska już wcześniej wyrażała sceptycyzm m.in. w ramach negocjacji unijnych dotyczących ograniczenia emisji CO2”. To brzmi jak ponury żart, by nie powiedzieć łgarstwo; dopiero co ustała fala potężnej krytyki w stosunku do premier Kopacz za jej niebywałą uległość w negocjacjach klimatycznych. Wcześniej równie ustępliwi wobec zagranicznych interesów (i swoich własnych, rzecz jasna) byli inni platformiani politycy – dlatego im w końcu podziękowano.

Co to znaczy, że „Francuzi, obok Wielkiej Brytanii i Niemiec, są największymi zwolennikami ambitnej polityki klimatycznej”? To sugeruje wyraźnie, że polska polityka, jeśli odejdzie od niemieckiej czy francuskiej – nie będzie ambitna. Ani ekspert PISM, ani redaktor PAP nie mówią wprost, że Francuzi posiadający dziesiątki atomowych elektrowni, prą z całych sił nie do redukcji gazów cieplarnianych w granicach dla innych nieosiągalnych, lecz de facto do sprzedaży za ciężkie pieniądze tzw. limitów emisji CO2, to jest ich ostatecznym celem.

W całym artykule ani słowa o możliwościach redukcji CO2 poza gazami cieplarnianymi, które tak naprawdę w ogóle nie są głównymi sprawcami nadmiaru dwutlenku węgla w atmosferze. Jest to klarownie przedstawione w ostatnim numerze miesięcznika „Wpis” w rozmowie, którą przeprowadziłem z wybitnym działaczem ochrony przyrody, znawcą klimatu i ekspertem ONZ dr. Jerzym Kruszelnickim. Fakty i poglądy tam zawarte są dobrze znane prezydentowi oraz jego ministrowi Krzysztofowi Szczerskiemu i jest nadzieja, że da się je przedstawić na grudniowym szczycie klimatycznym w Paryżu. To zdecydowanie naukowe i zrazem praktyczne spojrzenie powinno zrewolucjonizować poglądy na temat CO2. Poniżej fragmenty rozmowy. (L.S.)

Polska określi punkt zwrotny w światowej strategii klimatycznej?

Leszek Sosnowski: Czym będzie różnić się światowa konferencja klimatyczna Paryż 2015, która ma odbyć się w grudniu tego roku, od konferencji poprzednich? Francja chwali się, że będzie to jedno z największych międzynarodowych spotkań zorganizowanych w ich kraju, gdzie dojdzie do światowego porozumienia, które pozwoli ograniczyć ocieplenie klimatu nawet o 2°C.

Dr Jerzy Kruszelnicki: W Paryżu ma być podpisane ostateczne porozumienie co do tego, że przynajmniej przez najbliższe 50 lat emisja CO2 spadnie do takiego poziomu, iż na Ziemi nie nastąpi większy wzrost temperatury niż średnio o 2 stopnie Celsjusza. Prawdę powiedziawszy, śmiesznie to brzmi – to tak jakby ludzie faktycznie mieli możliwość całkowitego kontrolowania i sterowania klimatem na Ziemi z pominięciem innych, bardzo ważnych czynników powodujących jego zmiany, na które na pewno wpływu nie mamy. Jednym z nich jest aktywność Słońca, od której w skali Ziemi uzależnione są okresy bardziej lub mniej gorące. W naszych dziejach bywało już cieplej niż teraz, i to zarówno bardzo dawno temu, w trzeciorzędzie czy mezozoiku, jak i w bliższych nam czasach – za Mieszka I, Bolesława Chrobrego, aż do Krzywoustego. Wtedy było tzw. średniowieczne optimum klimatyczne – temperatura była wówczas w Europie Środkowej o 2 stopnie wyższa niż jest obecnie. Oprócz aktywności słońca są też inne istotne czynniki, nie tylko CO2. Przecież ostatnie zlodowacenie w Europie, zwane bałtyckim, które skończyło się 12 tysięcy lat temu, wcale nie było związane ani z mniejszą ilością dwutlenku węgla w atmosferze, ani z aktywnością słońca. Zmiany klimatyczne spowodował wówczas jeden z największych prądów oceanicznych na świecie – Golfsztrom (Prąd Zatokowy), który zatrzymał się na wysokości Gibraltaru i przestał ocieplać góry północnej Skandynawii, gdzie zaczęła narastać czapa lodowa, co skutkowało oziębieniem na całym kontynencie. (…)

W Paryżu prawdopodobnie wszyscy będą koncentrować się na emisji CO2 związanej z funkcjonowaniem przemysłu. Nikt na pewno nie zaproponuje możliwości wpływania na klimat w sposób naturalny poprzez zmianę gospodarowania na dużych powierzchniach Ziemi.

Może Polska to jednak zrobi? Wrócimy jeszcze do tego, ale najpierw przypomnijmy, że konferencja klimatyczna w Paryżu – podobnie jak ta zorganizowana w 2013 r. w Warszawie – odbywa się pod auspicjami ONZ.

Konferencja paryska jest ostatnią, czyli dwudziestą pierwszą z obecnego cyklu, który nazywa się COP 21 (od Conference of the Parties, czyli Konferencja Stron); potrwa od 30 listopada do 11 grudnia. Poprzednie dwadzieścia spotkań – każdego roku w innym mieście – miało przygotować program i międzynarodową umowę klimatyczną zastępującą słynny protokół z Kioto, który – krótko mówiąc – nie sprawdził się. Głośne spotkanie w Kopenhadze w 2009 r. miało zakończyć się zawarciem porozumienia i wciągnięciem w orbitę Chin oraz Indii. Konferencja ta odbywała się pod dużą presją Unii Europejskiej, zwłaszcza pani Connie Hedegaard z Danii. Chodziło jej m.in. o biznes – o zabezpieczenie interesów duńskiej firmy Waste, produkującej elektrownie wiatrowe na równi (czyli w konkurencji) z Niemcami.

Sprawy klimatyczne zawsze wzbudzają duże zainteresowanie, bo to jest nośny temat.

Tyle że ta nośność jest, moim zdaniem, specjalnie podsycana. Najpierw przez odpowiednią propagandę w mediach, a później przez politykę dla przeforsowania pewnych kwestii w celu uzyskania określonych korzyści gospodarczych lub przewagi nad konkurentami.

Wielkie kraje niekoniecznie w pełni zaakceptują postanowienia nowej konwencji klimatycznej, ewentualnie trochę CO2 zredukują, ale na pewno nie tyle, ile żądają zachodnioeuropejscy politycy.

Tak, a potwierdziła to ubiegłoroczna konferencja w Limie. Wymyślono bowiem wtedy, że państwa same zadeklarują, ile dwutlenku węgla zredukują, oraz przedstawią własne pomysły na wkład w redukcję emisji CO2 do atmosfery. Wiele z tego nie wyniknie, jeśli będą nad tym myśleć tylko politycy i to oni będą ostatecznie podejmować decyzje, nie słuchając obiektywnego forum naukowego, opierając się jedynie na forum propagandowym. To forum propagandowe niby tworzą też naukowcy, ale będący na usługach świata biznesu energetycznego, na którym bardzo zależy niektórym państwom, w tym przede wszystkim Niemcom.

Co dowodzi niezbicie całkowitego upolityczniania kwestii klimatycznych.

Te konferencje są dosyć dziwnie przygotowywane; niby obrady trwają tydzień, czasem dwa, ale decyzje zapadają tak naprawdę na zupełnie innych forach. W Kopenhadze w 2009 r. ostatniej nocy podczas trwania konferencji przyjechał prezydent Obama i podpisał jednostronicowe porozumienie deklaracyjne, wciągając w nie m.in. państwa grupy BRICS, czyli Brazylię, Rosję, Indie, Chiny, RPA. To jest grupa nieformalna, ale współdziałająca na forach międzynarodowych jako alternatywa dla EU i USA. Późniejsze konferencje w zasadzie niewiele już wniosły. (…)

Kto bierze udział konferencjach klimatycznych?

W większości ludzie, którzy jeżdżą na te konferencje, żyją z nich. Zdążyłem zauważyć, że są to stale te same osoby, te same grupy, dla których udział w nich stanowi fajną zabawę – tak naprawdę żadnych spraw nie muszą rozwiązać, ale mają poczucie uczestnictwa w jakimś procesie o światowym zasięgu.

Ale Ty też jeździsz na te konferencje. Też bankietujesz?

Nie stać mnie, nawet gdybym chciał. W odróżnieniu od nich muszę sobie te pobyty w dużej części sam finansować. W konferencji w Rio de Janeiro w 2012 r. nie uczestniczyłem na zasadach takich, jak przedstawiciele polskiego rządu, którzy przyjechali na dwa ostatnie dni, jedynie żeby podpisać coś, co inni wcześniej w ich imieniu ustalili. Na 50 tys. delegatów z całego świata byłem jedynym przedstawicielem polskiej nauki. (…) Wspomniany już protokół z Kioto bazował na konwencji klimatycznej podpisanej właśnie na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r., która miała przygotować umowę o redukcji emisji do atmosfery dwutlenku węgla, wytwarzanego w procesach przemysłowych. Problem polegał jednak na tym, że konwencji tej nie podpisały takie państwa jak USA, Chiny czy Indie.

Czyli najwięksi emitenci, można powiedzieć „producenci” dwutlenku węgla…

Tak, i choć już wtedy były to kraje szybko rozwijające się, zupełnie nie zwracano uwagi na dynamikę ich rozwoju pod względem emisji CO2. Chiny, emitujące obecnie rocznie ok. 8 mld ton CO2 do atmosfery, są tu gigantem. Udział Stanów Zjednoczonych to ok. 5 mld ton, Unii Europejskiej i Indii – po ok. 3 mld ton. Chiny i Indie wciąż wykazują dynamiczną tendencję wzrastającą. Protokół z Kioto ograniczał się do państw, które zaliczono do wysoko rozwiniętych lub rozwiniętych, w grupie których znalazła się Polska. Moim zdaniem protokół ów powstał także z uwagi na cele konkurencyjne, szczególnie wobec takich państw jak Niemcy, mających gospodarkę energetyczną opartą w dużej mierze na węglu. Niemcy chcą zarówno uczestniczyć w odnawialnych źródłach energii jak i utrzymać te tradycyjne źródła, za co ich jednak się nie krytykuje. Cała krytyka spada na Polskę, która chce i musi utrzymać węgiel jako źródło energii.

Niedawno w Mannheim otwarto przecież kolejny potężny blok energetyczny w ogromnej elektrowni na węgiel kamienny – Mannheimer Groß­kraftwerk. Markus Binder, członek zarządu tej elektrowni odpowiedzialny za jej finanse, otwarcie przyznaje, że wycofywanie się z węgla jest bezsensowne i poddaje w wątpliwość obowiązującą dziś tezę, jakoby spalanie węgla wpływało na zmiany klimatyczne. Na stronie internetowej http://medienwerkstatt-online.de można przeczytać, iż dzięki swym zasobom węgla kamiennego i brunatnego Niemcy należą do krajów z najwyższymi rezerwami węglowymi, które wystarczą na setki lat.

Na terenie dawnej NRD, na Łużycach, były do niedawna wielkie kopalnie odkrywkowe, w których wydobywano węgiel brunatny, choć był mało efektywny w procesie przetwarzania. Węgiel jest jedną z podstaw energetyki Niemiec, które przecież forsują na całym świecie swe innowacje w rodzaju elektrowni wiatrowych. Tymczasem one nie wszędzie się nadają, a energetyka z nimi związana jest ryzykowna, bo żeby mogły one utrzymać stały rytm pracy, trzeba im od czasu do czasu dostarczać prąd z konwencjonalnych źródeł, np. właśnie z elektrowni węglowych. Przed paroma laty kanclerz Niemiec Angela Merkel uroczyście zamykała farmy wiatrowe np. na Rugii, gdyż przeszkadzały tam w rozwoju turystyki nadmorskiej. Maszt wiatraka o wysokości 150 m tylko z daleka wydaje się bezgłośny, ale głośność w pobliżu jego turbiny wynosi ponad 100 dBi – można ją porównać z głośnością lecącego samolotu. Przy dużym nagromadzeniu wiatraków pogłos ten bardzo się roznosi. Ludzkie osady powinny znajdować się w odległości co najmniej 2 km od farmy wiatrowej.

Należałoby zatem mocno obstawać przy polskim węglu, bronić rodzimych kopalń przed likwidacją i przejęciem przez obcy kapitał, głównie niemiecki, bronić też polskich elektrowni.

W Paryżu Polska będzie dostawać po głowie za to, że nadal ma energetykę opartą na węglu. Dla zneutralizowania tej krytyki powinna zgłosić propozycje rozwiązania w świecie sprawy CO2 metodami naturalnymi. Bo naprawdę istnieją lepsze i skuteczniejsze metody niż ograniczanie przemysłu. Jedną z nich jest zalesianie gór w strefach umiarkowanych, śródziemnomorskich i podzwrotnikowych, tam gdzie pozwala na to klimat i gdzie lasy już w przeszłości były, ale ludzie je wyrąbali, pożytkując potem te tereny na pastwiska. Jest na to teraz dobry moment socjologiczny i gospodarczy, bowiem duża część potomków dawnych pasterzy migruje do miast we własnych krajach, ale głównie do niemieckich i w ogóle zachodnioeuropejskich, a tamtejsze tereny pustoszeją. Można to wykorzystać i przywrócić lasy na bardzo dużych powierzchniach.

Ile można tych lasów odtworzyć?

Mniej więcej na przestrzeni kilku milionów kilometrów kwadratowych. To przez pierwsze 50 lat spowoduje redukcję dwutlenku węgla w granicach 12–15 mld ton rocznie. A więc mniej więcej tyle, ile tego gazu wytwarzają najwięksi truciciele, Chiny i USA, razem wzięci. Trzeba jednak pamiętać o tym, co w naszej strefie klimatycznej naprawdę zatrzymuje, co więzi w lasach CO2. Nie jest to masa roślinna, która jest przechwytywaczem, bo drzewa też oddychają, rosną. Głównym magazynem dwutlenku węgla jest gleba, w której przechowuje się dwa razy więcej CO2 niż w roślinności i atmosferze łącznie.

Czy dwutlenek węgla magazynowany jest tylko w tej glebie, która znajduje się w lasach?

Nie, ogólnie w glebie, tyle że gleba otwarta, np. użytkowana rolniczo, narażona jest na erozję i niszczenie. Wielkim pochłaniaczem CO2 są też oceany, ale ludzie nie mają zbytniej możliwości wpływania na nie; na pewno w tym przypadku należy chronić w skali globalnej lasy namorzynowe i „podwodne lasy” wielkich glonów z grupy brunatnic. Możemy natomiast aktywnie odtwarzać wielkie połacie lasów złożonych z gatunków rodzimych i tworzyć leśne plantacje, ale nie kosztem dotychczasowych powierzchni leśnych,  lecz na terenach zdegradowanych rolniczo. (…) Francuzi, robiąc badania ekologiczne w Afryce Zachodniej, stwierdzili, że w górach Sahary – Ahaggarze czy Tibesti, gdzie nie ma roślinności w formie lasów – warunki klimatyczne są podobne jak w górach Ennedi, w których są lasy. Może są niezbyt bujne, ale zielone, bo są tam źródła wody. Po iluś latach od zasadzenia lasu zaczynają się w nim pojawiać nowe źródła, bo zaczyna on absorbować wodę i w odpowiednich dawkach ją retencjonować, gromadzić na powierzchni ziemi w różnych zbiornikach naturalnych. Wbrew temu, co nam się nieraz wydaje, gdy patrzymy na pusty krajobraz, warunki środowiskowe do zalesiania mogą być bardzo sprzyjające. (…) Gdybyśmy zalesili obszar od północnego Izraela poprzez Liban, góry Antylibanu, zachodniej Syrii, Antytaurusu do Wschodniego Taurusu, czyli łącznie 20 tys. km kwadratowych, wtedy nastąpią zmiany klimatu w skali mezoregionu – od południowej Turcji aż do południowego Izraela – na bardziej wilgotny i przyjazny człowiekowi. Lasy w tym przypadku będą nie tylko łagodzić klimat, ale także konflikty polityczne i społeczne – nie będzie walki o dostęp do wody. Odtworzeniu ulegną gleby i źródła.(…)

W 1988 r. w górach zachodniego Taurusu widziałem po raz pierwszy naturalną placówkę odtworzonego cedru libańskiego. W dolinie były też pojedyncze bardzo stare drzewa, z czasów wcześniejszych, gdy miejscowy lud – Jorukowie – zajmował się tu wypasem, ale Turcy im potem tego zabronili, bo postanowili właśnie odrodzić w tym rejonie cedry. Dziś pomiędzy starymi, parasolowatymi cedrami rosną młode, 100–150-letnie, o pokroju naszego świerka, z zimotrwałymi igłami podobnymi do modrzewia i stojącymi szyszkami. Już na tej przestrzeni kilku tysięcy hektarów las ma zupełnie inny mikroklimat, a co dopiero na setkach tysięcy kilometrów kwadratowych. W odróżnieniu od sąsiednich dolin tam jest wilgoć, a słońce nie praży tak mocno i można oddychać świeżym powietrzem. Odtworzona roślinność sprawia bowiem, że w powietrzu rośnie wilgotność względna, a nad dużymi połaciami lasu tworzą się od czasu do czasu chmury. Akcja zmian klimatu poprzez zalesianie znacznych obszarów może powieść się przy założeniu, że nie będzie dużych zmian w aktywności Słońca lub w prądach morskich, zależnych od wędrówek bieguna magnetycznego.

Co w takim razie zależy od człowieka?

Sposoby i metody zagospodarowywania Ziemi.

Czy wzrost temperatury jest dziś rzeczywiście najważniejszym wyzwaniem klimatycznym, co próbuje nam wmówić propaganda polityczna? Czy nie jest raczej tak, że prędzej wymrzemy z braku wody…

Oczywiście, pierwszym zagrożeniem jest brak wody, a drugim niszczenie gleb, czyli podstawy bytu człowieka. Jesteśmy bezpośrednio uzależnieni od roślin, które są organizmami samożywnymi i dają bazę życiu, a dodatkowo tworzą dekorację krajobrazu. Kiedy trzy lata temu w rogu Afryki – Somalia, Etiopia – oraz w Sahelu zagrożonych było 20 mln osób z powodu suszy; jaki był wtedy mechanizm naprawczy? Ano, tradycyjny. Uaktywniły się organizacje humanitarne, które ucieszyły się, że będą miały coś większego do zrobienia, bo wtedy też zarobią; na pomoc przeznaczono ok. 6 mld dolarów. Tymczasem mieszkańcy Somalii czy Etiopii nie potrzebują, jak sami podkreślają, przywożenia im mąki, Snickersów czy Coca-Coli. Woleliby, aby rozwiązano im problem braku życiodajnej wody, potrzebnej nie tylko w gospodarstwie domowym, ale choćby w rolnictwie. Wykopanie kilku dodatkowych studni i zdrenowanie wód gruntowych poniżej stu metrów nie załatwi sprawy ani nie rozwiąże problemu. Wręcz przeciwnie, może ich w ogóle pozbawić wody, gdy przebiją np. wodonośne skały. Przerażające jest to, co chcą zrobić w zachodniej części Egiptu, eksploatując przy granicy z Libią nieodnawialne wody archaiczne, zgromadzone ok. 10 tys. lat temu, kiedy Sahara była sawanną lub stepem w warunkach wilgotniejszego w tym czasie klimatu. Z kolei wody w delcie Nilu są zatrute, a dodatkowo brakuje namułów, których nie przynosi Nil Błękitny z powodu blokady w postaci Tamy Asuańskiej. Taka grabieżcza gospodarka doprowadzi do całkowitego wyeksploatowania zasobu wód, uniemożliwi odtworzenie jakiejkolwiek roślinności z głębokim systemem korzeniowym, a następne pokolenie i tak opuści te tereny. (…)

Wynika więc z tego niezbicie, że do arsenału naszej walki z CO2 musimy włączyć w pierwszej kolejności gleby, które są pochodną lasów i wody.

W tym właśnie duchu chciałem się aktywnie włączyć w konferencję klimatyczną w Warszawie. Podczas rozmowy z ówczesnym ministrem Korolcem zaproponowałem utworzenie trzeciego parku narodowego na wybrzeżu Mierzei Wiślanej – od Krynicy Morskiej do granicy z obwodem kaliningradzkim. Wyjaśniałem, że jest to w tej chwili jedyna progresywna, rozwojowa plaża, gdyż większość plaż nad Bałtykiem zabiera morze, że w strefie przybrzeżnej skończyły się zasoby piasku bałtyckiego i występuje największe nagromadzenie znajdującego się pod ścisłą ochroną mikołajka nadmorskiego, symbolu nadmorskich plaż. Minister zapytał mnie, co to za zwierzę ten mikołajek. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek tak niedouczony reprezentuje Polskę w skali światowej. Politycy naprawdę nie powinni zabierać głosu w sprawach, na których się nie znają.

Czy są w Polsce takie tereny jak np. na południu Europy Góry Dynarskie, nadające się do zalesienia?

Można takie znaleźć zwłaszcza na terenach podgórskich i w strefie pojezierzy, ale należy pamiętać, że nie trzeba wszystkiego zalesiać, część musi pozostać dla rolnictwa. Ziemię rolniczą dobrych klas powinniśmy w sposób strategiczny chronić przede wszystkim przed zabudową. W tej chwili, jeśli chodzi o parki narodowe i rezerwaty przyrody, ochroną objętych jest 1,5 proc. powierzchni kraju, a powinniśmy dojść, jak obliczałem, do 2,5–3,0 proc. Trzeba by zrewidować granice parków krajobrazowych, ponieważ wiele z nich jest już fikcją na skutek nieprzestrzegania ochrony krajobrazowej. Wprowadzona za Komorowskiego tzw. ustawa krajobrazowa jest protezą propagandową mogącą powodować spustoszenie. Są to sprawy dla nowego rządu.

Czy można wyliczyć, na ile produkcja przemysłowa CO2 w Polsce, w tym przez stosowanie węgla, jest równoważona przez nasz rodzimy system leśny, wodny i glebowy?

Oczywiście, że tak. Można też pokazać, że w Niemczech spala się dwa razy więcej węgla i nikt nie robi z tego żadnego problemu, mało tego, Niemcy pokazywane są jako sztandarowy przykład pozytywnych zmian i walki z ociepleniem klimatycznym.

Czy zatem w związku z tymi kwestiami, które omówiliśmy, na grudniowej konferencji klimatycznej w Paryżu mogą zapaść dalekosiężne, a zarazem błędne rozstrzygnięcia?

Chodzi o to, żeby nie było tak, jak w Rio w 2012 r., kiedy sprawy klimatyczne, istota zrównoważonego rozwoju i losy świata zdominowane zostały przez… mistrzostwa w piłce nożnej. Udało mi się jednak wówczas wnieść do rezolucji końcowej w Rio ważny punkt; zgłosiłem pomysł, żeby pod patronatem ONZ zmusić rządy i kompetentne instytucje do odśmiecenia oceanów z tzw. pływających wysp śmieci, zbitych pod wpływem prądów morskich, które liczą już nawet po kilka tysięcy hektarów! Trzeba by się też zastanowić, na co mają pójść pieniądze z Zielonego Funduszu Klimatycznego, na którym w tej chwili zgromadzono ok. 10 mld dolarów. Gdyby np. na konferencji w Peru w zeszłym roku zatwierdzono system zalesiania, na który trzeba by było wyłożyć wtedy ok. 2–5 mld dolarów, to przyniosłoby to już dziś widoczne efekty w postaci powstrzymania erozji ziemi w zalesianych rejonach i polepszenia tam warunków klimatycznych. Uściślone w Cancun zasady programu REDD+ mówią co prawda o dofinansowaniu w krajach rozwijających się mechanizmów powstrzymujących wylesianie i degradacje lasów tropikalnych, lecz idą one niestety w kierunku handlu emisjami CO2 liczonymi w tonach. Skuteczniejszym rozwiązaniem w stabilizacji klimatu jest koncepcja prawna Kontynentalnych Klimatyczno-Wodnych Obszarów zasygnalizowana przeze mnie na Szczycie Ziemi w Rio de Janeiro w 2012 r. skupiająca się na odtwarzaniu jak największych powierzchni lasów przeliczanych na km2. Tymczasem problem polega na tym, że w Paryżu chodzić będzie o zaklepanie takiego systemu, który naturalne metody w ogóle wyeliminuje, a pieniądze – które dojdą w najbliższych latach do 50 mld dolarów – przeznaczy na OZE (Odnawialne Źródła Energii), czyli de facto na państwa wysoko rozwinięte. Tym sposobem pieniądze wrócą ponownie do tych państw, które je przekazały do Zielonego Funduszu Klimatycznego.

Do Paryża pojadą przedstawiciele już nowego rządu i miejmy nadzieję, że będą na tyle odważni, iż zdecydują się na inne postawienie sprawy zmniejszania emisji CO2 w atmosferze. Może wreszcie na arenie międzynarodowej zabrzmi donośnie mądry głos Polski, głos w obronie Ziemi, a zarazem głos sprzeciwu wobec dyktatu najmożniejszych tego świata, którzy pilnują tylko swoich interesów. Jest szansa dla Polski, by z jednej strony wyjść z cienia, a z drugiej wpłynąć racjonalnie na losy naszej planety.

Trzeba zaproponować i forsować koncepcję wpływania na klimat w sposób naturalny poprzez zmianę gospodarowania na wielkich powierzchniach Ziemi, co na pewno znajdzie duże poparcie, podchwycą to media,  o ile nastąpi stosowna akcja propagandowa, wyjaśniająca. Opowie się za nią wiele mniejszych krajów, które dotychczas są bezradne wobec koncepcji wielkich państw choć myślą zupełnie inaczej niż one. To jest także kwestia  życiowego i narodowego interesu Polski, swobodnego korzystania z naszych naturalnych zasobów surowcowych. Ta koncepcja powinna stać się punktem zwrotnym w światowej strategii klimatycznej. Konferencja w Paryżu jest pod tym względem niepowtarzalną okazją, której Polsce w żadnym wypadku nie wolno przegapić i zmarnować. Obecny handel klimatem, jeśli można tak powiedzieć, to po pierwsze żadne naprawianie klimatu, a po drugie potężny cios w naszą gospodarkę. A najwięksi i tak się nie podporządkują żadnym deklaracjom i protokołom, jeśli uznają je za niekorzystne dla siebie. Możni tego świata zaczną się z nami liczyć tylko wtedy, gdy mądrze i stanowczo im się sprzeciwimy. Prezydent Andrzej Duda już pokazał, że to jest możliwe i skuteczne.

       (Rozmowa w całości została opublikowana w październikowym nr „Wpisu”).

Więcej na bialykruk.pl