mojawiarakatolicka.blox.pl

mojawiarakatolicka.blox.pl

Najmniej rozwodów i dzieci wychowujących się bez rodziców jest w województwach podkarpackim, świętokrzyskim i małopolskim. Gdy zestawimy te dane z odsetkiem osób uczęszczających do kościoła, wyjdzie na to, że im większa religijność, tym mniejsze szanse na rozwód. W diecezjach tarnowskiej i rzeszowskiej do kościoła chodzi odpowiednio 69 i 64,1 proc. mieszkańców. Im bliżej Boga, w małżeństwie mniejsza trwoga, chciałoby się napisać. A że wraz ze szczęściem małżeńskim przeważnie idzie szczęście najmłodszych, to mamy obraz, z którego wyłania się, że wszelka walka z kościołem (co ma miejsce w Polsce od 1989 r.) nie ma najmniejszego sensu. Chodzenie do kościoła nie daje gwarancji pełnej zgody małżeńskiej, ale daje wsparcie, którego nikt nie może zakwestionować. Bóg.

Jakoś tak się składa, że tam, gdzie ludzie chodzą do kościoła rozwodów jest mniej (6,2 na 1 000 mieszkańców w woj. małopolskim, czy 4,7 na 1 000 mieszkańców w woj. podkarpackim). Na drugim biegunie znajdują się województwa zachodnie (8,9 w woj. dolnośląskim, 9,1 w woj. lubuskim, 9,4 w woj. zachodniopomorskim). W tym ostatnim województwie do kościoła chodzi niespełna 30 proc. mieszkańców. Odpowiedź nasuwa się sama. Nie chodzisz do kościoła, ryzyko rozwodu rośnie. Wielu zaraz powie, że przecież większość rozwodników to ludzie wierzący i biorący ślub w kościele. Ale ile wśród nich jest praktykujących na co dzień? Wiele z osób biorących ślub kościelny jest w kościele po raz pierwszy od bierzmowania, a potem pojawiają się na pogrzebie. Czym innym jest wiara codzienna, a czym innym odfajkowanie uroczystości, z których nie da się wywinąć.

Podczas, gdy ludzie wierzący i praktykujący swoje małżeństwa zawierzają Bogu, ludzie jawnie walczący z kościołem zawierzają „autorytetom”, które mówią, że jeśli masz się męczyć w małżeństwie, lepiej jest odpuścić, zrezygnować, dać sobie szansę z kimś innym. Gazeta Wyborcza wyda poradnik dla rozwodników, w którym skłóceni małżonkowie znajdą sposoby na rozstanie się i ułożenie sobie życia na nowo. Przy okazji zaproponuje swoim czytelnikom poradnik na temat tego, jak wyjść z kościoła (tzw. apostazja). I tak zamiast budować trwałe więzi, Wyborcza stawia na łatwe, ale za to najgorsze rozwiązania. Również państwo nie dość wspiera małżeństwa, co i rusz rzucając im kłody pod nogi, ale jeśli już chodzi o rozwody, to akurat stosuje ułatwienia w tym zakresie.

Przedstawione powyżej dane są do odnalezienia w internecie. Są to suche dane, bez obróbki. Ale czy podobnych danych nie można „wyciągnąć” z życia? Mam wśród znajomych i takich, którzy bez owijania w bawełnę mówią, że dopuszczają rozwód. Jeśli potrafią to mówić na długo przed ślubem, to prawdopodobieństwo wcielenia tych słów w życie jest o wiele większe po kilku latach małżeństwa. Na pewno i Państwo mają takich znajomych. Polecam ich omijać szerokim łukiem, bo skoro bez mrugnięcia powieką potrafiliby rozwieść się z „ukochaną” osobą, to tym bardziej wbiją nóż w plecy znajomemu, jeśli tylko może to jej/jemu przynieść jakąś korzyść.

Rozwód to złe wyjście. Dla małżonków, dla ich dzieci. Nikt nie powiedział, że życie w małżeństwie jest ciągle usłane różami, ale wytrwałość to cnota, która będzie procentować na przyszłość. Polecam też małżeństwom trójkąt. Ona, on i Bóg. To naprawdę pomaga.