blogmedia24.pl

blogmedia24.pl

Dokładnie za 2 tygodnie upłynie pięć lat od największej katastrofy w powojennej Polsce. 5 lat to szmat czasu, żeby poznać, jeśli nie całą, to przynajmniej dużą część prawdy o wydarzeniach z sobotniego poranka 10 kwietnia 2010 r. Okazuje się jednak, że można te 5 lat całkowicie stracić. Polak potrafi. Jakże aktualne są to słowa.

Nie chcę wypowiadać się na temat katastrofy, bo ani nie znam się na fizyce, ani tym bardziej nie mam żadnych materiałów, na których mógłbym pracować. Warto jednak zastanowić się nad całą otoczką, która jest wokół tego śledztwa. Odnoszę wrażenie, że każdy kto wypowiada się ze strony rządu i prokuratury jest od razu ekspertem. Każdy inny jest tylko laikiem. Jedynie po stronie rządowej są osoby godne zaufania i znające się na rzeczy. Nie ma znaczenia fakt, że wśród tych laików są wybitni specjaliści z matematyki, fizyki, chemii i paru pokrewnych dziedzin nauki.

Media, co zresztą poruszyłem w przedwczorajszym artykule, są na usługach władzy, więc na nich nie ma co liczyć w kwestii rzetelnego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Co prawda należałoby od nich wymagać chociaż odrobiny obiektywizmu, ale nie ma się co łudzić, że to nastąpi.

Trzeba liczyć na to, że świat nauki obudzi się z trwającego już 5 lat snu. Bo trzeba zdać sobie sprawę z tego, że ów świat dzieli się na tych, którzy nie wypowiadają się na temat katastrofy i na tych (niestety jest ich mniej), którzy mają całą masę wątpliwości na jej temat. I to jest problem Polski i jej złej sytuacji, bo przecież największą partią wcale nie jest PO, czy PiS, ale partia tych milczących, partia wycofanych i nieuczestniczących w jakimkolwiek życiu politycznym kraju.

Od ludzi nauki należy wymagać pewnego obiektywizmu. Oczywiście, nikt nie odbiera im prawa do swoich poglądów, ale czy nie jest powinnością profesora wypowiedzieć się, gdy prawda jest tak naginana?

Eksperci wypowiadali się na temat wielkiego kryzysu ekonomicznego i jakoś nie potrafili mu zaradzić. Tam, gdzie pojawia się ekspert, tam istnieje duże ryzyko matactwa. Ekspert samym swoim pojawieniem się sprawia, że człowiek nabiera podejrzeń, co do jego kompetencji. A nie może być po prostu tak, że ktoś podeprze się tytułem naukowym? Z tego co mi wiadomo ekspert nie jest żadnym tytułem naukowym, co oznacza, że nie jest też żadnym autorytetem.

Tam, gdzie potrzebny jest zamęt, tam pojawiają się eksperci. I nie jest to zjawisko dotyczące wyłącznie katastrofy smoleńskiej, ale dotyczy ona kwestii ekonomicznych. Zresztą ci eksperci pojawili się również przy okazji ostatniej katastrofy Airbusa, który leciał z Barcelony do Düsseldorfu. I ci eksperci potrafili opowiadać godzinami, że nastąpiło to i to, a co się pomału okazuje, ich teorie biorą po prostu w łeb. Prym oczywiście wiodą eksperci pokroju Macieja Laska, czy niejakiego Hypkiego. To, że ktoś pisze w piśmie lotniczym nie oznacza od razu, że pozjadał wszystkie rozumy. Czy myślą Państwo, że ja, skromny bloger, znam wszystkie tajniki poprawnej polszczyzny? Otóż nie znam, chociaż piszę stosunkowo dużo, ale gdyby tym moim wypocinom przyjrzał się profesor od polszczyzny, pewnie załamałby ręce. I tak samo jest z ekspertami.

Musimy oddzielać ziarno od plew. Nie każdy, kto pojawia się w telewizji jest od razu specjalistą z danej dziedziny. Czasem pojawia się po prostu ktoś, kto ma tzw. gadane i potrafi pieprzyć godzinami bez sensu, ale wrażenie jest takie, że mówi do rzeczy, choć niektórzy wyłapują, że opowiada on farmazony, a z jego/jej gadania kompletnie nic nie wynika.

W niektórych dziedzinach sami możemy być ekspertami, ale żeby nimi być najpierw trzeba wyłączyć telewizję, a włączyć myślenie. Tylko wówczas jest szansa na wydobycie się z odmętów zbiorowej głupoty trwającej już przeszło 8 lat.