Listopad to czas pamięci i zadumy. Pamięci o zmarłych i zadumy nad kruchością i przemijalnością ludzkiego życia. I choć coraz trudniej o chwilę refleksji, bo zewsząd jesteśmy atakowani różnymi świecidełkami, to jednak taki czas jest potrzebny. Nie tak dawno byłem na Powązkach. Człowiek w zadumie przypominał sobie daty i okoliczności śmierci poszczególnych osób. Będąc na cmentarzu szczególnie uderzyły mnie dwa groby – Kamili Skolimowskiej i Kazimierza Deyny.
Pamiętam Igrzyska Olimpijskie w Sydney, kiedy to Kamila wyrzuciła młot daleko, tak daleko, że dało jej to złoty medal. Miała wówczas 18 lat i całe życie przed sobą. Zaczęła z wysokiego C. Mistrzyni olimpijska w tym wieku? Kto by pomyślał, prawda?
Na jej nagrobku wypisane są słowa, które przyprawiają o gęsią skórkę: odchodzimy wtedy, kiedy lepsi już nie możemy być. Jak to brzmi w stosunku do tak młodej kobiety. W sporcie rzeczywiście osiągnęła szczyt szczytów bo dla sportowca zdobycie złotego medalu olimpijskiego to jak zdobycie przez Korony Ziemi przez alpinistów. A jednak, szkoda, że tak młoda osoba odeszła. Pamiętam tę jej dziecięcą jeszcze radość w Sydney. Pamiętam ten szok i niedowierzanie, czy to rzeczywiście prawda. O ile trudniej pogodzić się ze śmiercią młodej osoby. Wiadomo, śmierć kogoś bliskiego zawsze boli, ale śmierć osoby młodej, nawet tej, której nie znamy osobiście, zawsze jakoś uderza i daje do myślenia.
Kazimierz Deyna. Dla wielu to najwybitniejszy polski piłkarz, nie tylko XX wieku. Nigdy nie widziałem jego gry na żywo, bo był o pokolenie starszy. Ale z urywków, które miałem okazję zobaczyć wyłania się piłkarz genialny. On również mógł cieszyć się ze złota, które zdobył wraz z kolegami w Monachium w 1972. W meczu finałowym zdobył dwie bramki. Piłka nożna na Igrzyskach Olimpijskich nie cieszy się co prawda tak wielkim prestiżem, jak inne dyscypliny, ale chwały mistrza olimpijskiego nie da się zastąpić żadnym innym osiągnięciem. Deyna nie poprzestał jednak na tym. W 1974 r. Polska zajęła 3 miejsce na Mistrzostwach Świata rozgrywanych RFN. W decydującym meczu Polska wygrała z Brazylią (dziś takie zwycięstwa można rozważać jedynie w kategoriach science fiction, prawda?). Słynny mecz na wodzie, przeciwko gospodarzom na zawsze zostanie w pamięci, ale bramka zdobyta przeciwko Włochom przez Deynę to było prawdziwe golazzo, jak to mają w zwyczaju określać Hiszpanie. W 1976 r. Polska zdobyła srebrny medal olimpijski, o czym mało kto wie. I w tym turnieju swoją cegiełkę dołożył Deyna. Potem były jeszcze nie do końca udane mistrzostwa w 1978 r. w Argentynie. Ogółem zagrał w 97 meczach reprezentacji Polski, zdobywając 41 bramek. Biorąc pod uwagę, że grał jako pomocnik statystki są znakomite. A te bramki zdobywał przeciwko wielkim rywalom.
Deyna zagrał w filmie Ucieczka do zwycięstwa. Specjalnie nie musiał przygotowywać się do tej roli, ponieważ zagrał tam piłkarza. Zginął w Stanach Zjednoczonych, 1 września 1989 r. w wypadku samochodowym. Prawdopodobnie był pod wpływem alkoholu. Bez względu na okoliczności śmierci, jego różnych perypetii życiowych warto wspominać Deynę jako piłkarza najwybitniejszego w dziejach polskiej piłki. W czasie posuchy warto cofnąć się pamięcią do czasów glorii i chwały polskiej piłki, a te nieodłącznie związane są z Deyną.
Przedstawiliśmy sylwetki sportowców, których wybitność nie podlega żadnej dyskusji. Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie!
Listopad 6th, 2013 on 15:00
Wspominając sportowców, którzy odeszli – nie sposób pominąć Stanisława Szozdy – jednego z najlepszych polskich kolarzy. Zmarł po ciężkiej chorobie dnia 23 września tego roku na dwa dni przed swoimi 63. urodzinami.
Stanisław Szozda, to dwukrotny mistrz świata i dwukrotny srebrny medalista olimpijski w wyścigu drużynowym na 100 km. Stawał na podium na igrzyskach w Monachium w roku 1972 wraz z Ryszardem Szurkowskim, Edwardem Barcikiem i Lucjanem Lisem oraz w Montrealu w roku 1976 wraz z kolegami z drużyny: Ryszardem Szurkowskim, Tadeuszem Mytnikiem i Mieczysławem Nowickim).
W czasach świetnych osiągnięć Szozdy, ja, jak i moi koledzy z klubu chcieliśmy być tacy mocni, jak: Szurkowski, Szozda, Czechowski, Hanusik czy Nowicki.
Pamiętam, kiedy byłem kolarzem szosowcem juniorem, po każdym Wyścigu Pokoju były wystawiane na sprzedaż rowery naszej kadry narodowej. Zarówno te, na których się ścigali w wyścigu, jak i te zapasowe i treningowe. Ambicją każdego klubu było pozyskanie ich, ale zależało to nie tylko od funduszy klubu, także od decyzji PZKol. w Warszawie. Szczęście uśmiechnęło się do mojego kolegi klubowego, który otrzymał rower m-ki Jaguar-Specjal – właśnie ten, na którym jeździł Stanley Szozda (tak go nazywaliśmy). Ach, jak myśmy koledze zazdrościli. Był to dodatkowy motyw w treningach, aby osiągać coraz lepsze wyniki na wyścigach i… w przyszłym roku też stać się takimi szczęśliwcami. Bardzo dobry rower wówczas kosztował tyle, co motocykl Java produkcji czeskiej.
Pomodlę się Staszku także za spokój Twojej duszy.
Satyr
Listopad 9th, 2013 on 14:19
A ja wracam myślą do młodej siatkarki Agaty Mróz-Olszewskiej, zmarłej 6 czerwca 2008r – matki małej córeczki.
Miała 26 lat.
Niezbadane są wyroki boskie.
Listopad 9th, 2013 on 16:35
Na stronie prawymsierpowym.pl pisaliśmy o Agacie Mróz. Polecamy artykuł: http://prawymsierpowym.pl/index.php/2012/05/zlota-agata/