zdjęcie wpolityce.pl

Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej (IPN), wybitny historyk, który zginął 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi, pytany o to ile jest w obecnej Polsce pozostałości po Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (PRL), stwierdził od razu: około pięćdziesięciu procent.

Pamiętam, że ta odpowiedź udzielona bez żadnych wątpliwości wzbudziła we mnie pewien protest. Przesada, pomyślałem. Dużo, ale nie aż tyle. Zresztą od tzw. upadku komuny minęło już wtedy ponad dwadzieścia lat i pokolenie pamiętające PRL powoli odchodziło na emerytury. Niedługo po tej wypowiedzi nadszedł jednak ten straszliwy dzień 10 kwietnia 2010 roku.

To, co stało się potem, gdy wypełzły demony, ale nie demony patriotyzmu jak mawiał pewien pseudo-intelektualista z wyraźnym niedorozwojem zwojów mózgowych, tylko stare demony nierozliczonej komunistycznej przeszłości i lewicowo-liberalnej ideologii, pokazało w całej rozciągłości, że śp. Janusz Kurtyka miał całkowitą rację i tamtą wypowiedzią po raz kolejny udowodnił jak wielkim i wybitnym był człowiekiem.

Kiedyś być może zjawiska tych trudnych dni, miesięcy i lat po 10 kwietnia doczekają się naukowych analiz. Było tych zjawisk zresztą wiele: psychologiczna wojna medialna, dezinformacja, systemowe kłamstwo i manipulacje, eksplozja chamstwa i prymitywizmu, degradacja najwyższych wartości. Było również i chyba najbardziej zaskakujące zjawisko – mentalna recydywa PRL.

Pamiętam te obrazy bardzo dobrze. Stetryczały reżyser, który przez większość okresu PRL służył komunie, a jednocześnie ubierał się w szaty patrioty i opozycjonisty, biegający z tłumem mu podobnych ludzi po 10 kwietnia na groby sowietów by im zapalać znicze. Odbudowa cmentarza sowieckich najeźdźców z roku 1920 w formie pomnika ku ich czci. Służby mundurowe ochraniające sowieckie pomniki przed rzekomym zagrożeniem dewastacji. Władze warszawskiej platformy składające wieńce na grobie sowiecko – „polskiego”gen. Berlinga (agenta NKWD). Aż cisnęło się na usta stwierdzenie: jest tradycji PRL-u spadkobiercą platforma.

Ktoś powie: to są drobne incydenty i nie ma powodu, by określać to jako zjawisko o szerszym znaczeniu. Niestety, problem jest i to duży. Kiedy w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej analizuję dokumenty starej, komunistycznej bezpieki, coraz częściej zauważam jak wiele w ostatnich latach i miesiącach używa się w polityce i mediach języka rodem z okresu PRL. Niech mi szanowni Czytelnicy uwierzą, że współczesna frazeologia walki z Kościołem katolickim wylewająca się z ust dziennikarskich funkcjonariuszy i naganiaczy z palikociarni, coraz częściej upodabnia się do frazeologii komunistycznej nowomowy partyjnych działaczy i funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Te argumenty o rozdziale Kościoła od państwa, pazerności duchownych, mieszaniu się do spraw świeckich, dzieleniu obywateli i sianiu zamętu, o burzeniu spokoju, o ciemnogrodzie. To wszystko już było, to wszystko już przerabialiśmy! Gdy obserwuję jak tzw. młodzi, wykształceni i z wielkich miast powtarzają te same antykościelne slogany, to jest mi tych ludzi po prostu żal. Myślą zapewne, że są postępowymi Europejczykami, wyrazicielami najnowszych zachodnich trendów. Tymczasem to co mówią i myślą wywodzi się z kierunku zupełnie innego: wschodniego, komunistycznego… Myślą, że są nowocześni, a tymczasem ta nowoczesność to nowoczesność postępowych funkcjonariuszy, którzy internowali Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego w roku 1953 czy tych, którzy w imię walki z ciemnotą i nienawiścią zamordowali w roku 1984 księdza Jerzego Popiełuszkę.

Nie wierzyłem własnym uszom, gdy usłyszałem pod koniec zeszłego roku wypowiedzi o księżach polskich jako o agentach Watykanu. Przecież to język z najgorszych czasów stalinowskich. Niestety, choć tak wiele się w Polsce zmieniło to tak wiele zostało bez zmian. Jest tak jak w jednym z satyrycznych rysunków Andrzeja Krauzego: dziadziuś w UB, tatuś w KC (partii komunistycznej) a wnuczek musi się zadowolić pracą w mediach. Te media – prywatne i publiczne, gdzie pracuje wielu takich wnuków (poczytajcie sobie o rodzinnych korzeniach panów Kraśki czy Miecugowa), tresują miliony ludzi, którzy bezmyślnie powtarzają rządową propagandę.

Nadejdzie jednak moment rozczarowania młodych wykształconych tą lewicową ideologią. Choć PRL i obecny system są tak różne to łączy ich wspólna cecha: pogarda władzy i pseudo-elit dla ludzi, nawet tych, którzy ich popierają. Rozemocjonowani obrońcy rządów platformy, którzy już teraz brną w ślepy zaułek swej argumentacji, będą przez tę władzę przeżuci i wypluci – zostawieni sami sobie. Powiem dosadnie: są oni zwykłym mięsem armatnim w prowadzonej przez rząd wojnie propagandowej.

Stefan Kisielewski, wybitny publicysta i felietonista, stwierdził kiedyś, że z psa hodowanego pod szafą zawsze wyrośnie jamnik. Ten przykład podał by wytłumaczyć sytuację Polaków żyjących w komunizmie. Ludzie dorastający w totalitarnym systemie, pozbawieni dostępu do informacji, wiedzy o świecie, poddani indoktrynacji w szkołach i na studiach byli „hodowani pod szafą”, co przyniosło i nadal przynosi negatywne owoce. Szafa zniknęła – komunizm się formalnie skończył. Niestety jednak pozostał w wielu głowach.

Dzięki takim ludziom jak Janusz Kurtyka, który za swą życiową misję przyjął odkłamanie najnowszej historii Polski, mieliśmy szansę na wyjście z mentalnego postkomunizmu. Dorastała generacja ludzi ideowych, państwowców, patriotów na najwyższych stanowiskach w Polsce. To właśnie z powodu straty tylu tak wspaniałych ludzi, tam w Smoleńsku trzy lata temu, postkomunizm poczuł, że ma swoją druga szansę.