zdjęcie wiernipolsce.wordpress.com

Właśnie dowiedziałem się, że na polski rynek księgarski wchodzi nowa pozycja z gatunku historyczne „sado-maso”, a mianowicie „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”. Autorem tejże pozycji nie jest jak by to sugerował tytuł mistrz Yoda, lecz obermajster polskiej edycji „Le monde diplomatique”, niejaki Stefan Zgliczyński. Ów człowiek wcześniej napisał inną książkę tego typu pod tytułem „Antysemityzm po polsku”, jednak nie przyniosła ona mu sławy, podobnie jak kierowanie wyżej wymienionym szmatławcem. Pewnie liczył, że na fali gnojówki jaką wypuścił film „Pokłosie” pozwoli mu osiągnąć szczyty zarezerwowane do tej pory jedynie dla „gwiazd” pokroju Grossa, czy Agnieszki Holland.

Na szczęście tę publikację najpewniej czeka los książki o „bohaterskich” braciach z puszczy Nalibockiej, czyli leżenie na stosach w antykwariatach i wyprzedażach. Jednak nie to jest najważniejsze, najważniejsze jest to, iż nadal trwa uporczywe wciskanie tezy o krwiożerczych Polakach mordujących niewinnych Żydów z lubością i z okrucieństwem rodem z książek Grahama Mastertona.

Ta teza jest dziurawa i pozbawiona sensu, a jej udowadnianie to klasyczny przykład naginania rzeczywistości do założeń ideologicznych. A przy tym spłycanie rzeczywistości do poziomu taniego thrillera pełnego krwi i ludzkich wnętrzności, gdzie ludzkość dzieli się na krystalicznie czystych nadludzi i agresywnych barbarzyńców z siekierami w brudnych łapach. Słowem historia staję się tylko tworzywem, które można dowolnie kształtować według swego uznania.

Czy czegoś to nie przypomina? Otóż w dawnych czasach, gdy w Polsce panował Władysław Gomułka, w dalekiej Szwajcarii niejaki Erich Von  Däniken ogłosił wszem i wobec, że naszą cywilizację stworzyły ufoludy, które nie mając nic innego do roboty, przybyły na ziemię i nauczyły prymitywnych dzikusów z ziemskich dżungli i stepów pisać, czytać i budować piramidy. Ów pogląd znany jako paleoastroanutyka zaczął żyć własnym życiem i zdobył rzesze zwolenników na całym świecie, w tym i w Polsce.

Na potwierdzenie tegoż założenia Däniken i jego naśladowcy wskazują przeróżne dzieła ludzkich rąk takie jak piramidy w Egipcie czy Tivanaku w Boliwii i głoszą, że prymitywny człowiek nie mógł czegoś takiego zrobić. Wynika z tego, że rasa ludzka nie była w stanie wyjść z lepianek i szałasów, że ewolucja od  brudnej dzikuski odzianej w śmierdzące skóry do pulchnej Grycanki w obcisłych fatałaszkach to zasługa pracowitych wolontariuszy z odległej galaktyki.

Zarówno w tezach zwolenników paleoastronautyki, jak i w fantasmagorycznych wizjach polakożerców pojawiają się podobne uproszczenia, tam dzicy ludzie, którzy potrzebowali kosmicznej pomocy by stworzyć cywilizację, a tam dzicy Polacy jedzący Żydów na śniadanie. Jedni i drudzy naginają historię i stosują uproszczenia, a jak się ich na czymś złapie to wyzywają swoich adwersarzy, czyli prawdziwych historyków od najgorszych. Jedni i drudzy mają iście filmową wizję świata, w której wszystko jest proste i łatwe do wytłumaczenia. Aż wreszcie jedni i drudzy docierają do szerokich mas spragnionych nie wiedzy historycznej lecz mocnych wrażeń.

Jest tylko jedna różnica: książki Dänikena i jego wyznawców czyta się nawet przyjemnie, jako niekonwencjonalne SF, zwłaszcza, że zazwyczaj są pisane barwnym językiem i niekiedy są pełne humoru, zaś polakożercze publikacje tropicieli antysemityzmu są po prostu obrzydliwe.

Warto tu zwrócić uwagę, że to właśnie Polacy wnieśli spory wkład w walce z dänikenistyczną herezją, czego przykładem jest książka „Z powrotem na Ziemię”, w której autorzy mieszają z błotem tezy o pozaziemskim pochodzeniu ludzkiej cywilizacji. Przypomina to oczywiście książki takie jak choćby genialne „Złote Serca”, „Czy Złote Żniwa” miażdżące paskudne wypociny Grossa. Widać, my Polacy mamy talent do tłamszenia panoszącej się głupoty.

Głupota jednak zawsze będzie głośniejsza i barwniejsza od prawdy. Tyle, że głupota prowadzi na manowce, prawda zaś zawsze wychodzi na jaw.

„Olmek”