„Podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą…..”

zdjęcie wzzw.wordpress.com

Pamiętam ten felieton Ziemkiewicza bardzo dobrze. Sprzed roku. Przedświąteczne dni przepełnione bieganiną, ale z poczuciem tej niezwykłości, która zawsze towarzyszy Świętom Narodzenia Pańskiego. Rzut oka na ostatnią stronę „Gazety Polskiej”: tym razem artykuł pozbawiony wątków politycznych. Ziemkiewicz kreśli typowy zestaw wypowiedzi wielkomiejskiego postępowca w związku ze zbliżającymi się Świętami. Te charakterystyczne słyszane wielokrotnie utyskiwania na rzekomy przymus obchodzenia tradycyjnych zwyczajów, na presję spotykań z bliższą i dalszą rodziną, ten obowiązek wyrwania się z szumu stolicy gdzieś na jakąś zapadłą prowincję rodzinną. Słowem postępowiec wielkiego miasta w okresie okołoświątecznym przeżywa szereg cierpień, których powodem są konserwatywne obyczaje. Podsumowanie wywodu autora felietonu mocno zapadło mi w pamięć: człowieku, wyrwałeś się z prowincji w wielkomiejski szum, odciąłeś się od swych wiejskich korzeni, zacząłeś żyć szybkim i całkowicie sztucznym życiem, by w bieganinie i hałasie zagłuszać swe tęsknoty, prawdziwe marzenia a może i wyrzuty sumienia. I tylko ten jeden dzień: 24 grudnia każdego roku, ten dzień, gdy pakujesz swoje rzeczy i wracasz na chwilę do swoich, ten dzień zmusza Cię do stanięcia w prawdzie wobec siebie i wobec najbliższych. To dzień, w którym musisz zrzucić te wszystkie maski, które są w codziennym użytku, pokazać prawdziwą twarz, spojrzeć w oczy swych rodziców, dziadków, rodzeństwa. I to właśnie jest tak boleśnie trudne i właśnie stąd to utyskiwanie na przymus Świąt.

Media głównego nurtu zachłystują się opisami zmian społecznych obyczajów świątecznych: młodzi po przymusowej i drętwej Wigilii rodzinnej wyrywają się do klubów, gdzie w luźnej atmosferze ze znajomymi, kumplami dobrze się bawią odreagowując wigilijne ceremonie. Tu jest luz, jest fajnie, jest miło. Czytam sobie internetowy komentarz jakiegoś młodego postępowca: właściwie to po co mi Święta, pisze, zabawę i obżarstwo mogę wyprawić sobie w dowolny dzień roku, podobnie jak prezent, który zawsze sam sobie kupię, kiedy chcę. Szkoda takiego człowieka, pomyślałem, bo w sumie to jest on bardzo nieszczęśliwy, choć może nawet jeszcze tego nie rozumie. I to jedno kluczowe słowo z jego komentarza: „sam”. To słowo, które jest zaprzeczeniem istoty Bożego Narodzenia: miłości, rodziny, wspólnoty. No właśnie: te trzy słowa, które wydają się banalne, nudne, schematyczne, bo słyszane tyle razy, bo powtarzane wielokrotnie. Sam kiedyś tak myślałem. Ale nadchodzi ten wiek, gdy już nie trzeba wstydzić się rzekomo banalnych treści, bo wreszcie zaczynasz rozumieć, że to wcale nie banał, a wielka mądrość pokoleń przekazana nam jako największy skarb i jako niezawodna recepta na dobre i udane życie. Ileż tracą ci, którzy dobrowolnie odrzucają ten wielki dar wybierając puste złudzenia. To przecież droga donikąd i zwykłe podcinanie gałęzi, na której się siedzi.Tym boleśniejsze, gdy odrzucenie wiary wiąże się zazwyczaj z odrzuceniem ojczystego dziedzictwa. Pewnie dlatego, że Boże Narodzenie w swej istocie jest przecież tak bardzo polskie. Bezbronne Dziecię w żłóbku tak mocno przecież wpisuje się w losy naszych dziejów: w losy niszczonej i zwalczanej, zdawałoby się, kruchej polskości zasilanej siłą nadziei płynącej z wiary, że przecież to co delikatne i pozornie słabe okaże się mocne i niezniszczalne tak jak moc naszego Zbawiciela. Bardzo łatwo zapomnieliśmy, że to przecież siłą naszej wiary chrześcijańskiej tak mocna była nasza kultura i tak mocna była nasza tożsamość. To dzięki temu pancerzowi połamał sobie na nas zęby niejeden zaborca i niejeden totalitaryzm. Bez tej spuścizny nas po prostu nie ma. Czy rozumieją to postępowcy wyrzekający na przymus Świąt i młode pokolenia 20 i 30 latków wolących piwo w klubie zamiast rodzinnej Wigilii?

Ktoś może powiedzieć: bogoojczyźniane puste slogany. Nie. To nie są slogany ani tym bardziej puste, to są rzeczy bardzo realne, codzienne i prawdziwe. Bo Ojczyzna to nie jest abstrakcja, ona zaczyna się wraz z rodzinną miłością i rodzinnymi więzami, które dają radość i szczęście.To ten najbliższy mi świat, który ogarniam horyzontem swojego wzroku i ta wspólnota ludzi bliskich mi językiem i kulturą jako suma rodzinnych więzi i małych ojczyzn dnia codziennego. Ale to przecież nie koniec, to dopiero początek wznoszącej się drogi naszego życia. Drogi, która jest pokonywaniem kolejnych stopni, doskonalenia wszystkich wymiarów naszej miłości. Czy jest gdzieś jej kres? Jak stwierdził jeden z przedwojennych pisarzy: przez Ojczyznę mą ziemską zmierzam do Ojczyzny Niebieskiej…

Pan Jezus, który objawił się w naszym ziemskim świecie by nam przejście do Ojczyzny Niebieskiej zapewnić, niech przemienia nasze wspólnoty, niech naprawia zerwane więzi, niech przepełnia je miłością i przebaczeniem, niech pomaga zdejmować maski i odnajdywać nadzieję, niech ulecza nas wszystkich i całą naszą Ojczyznę, bo wszyscy bardzo tego potrzebujemy i wszyscy bardzo na Niego czekamy, nawet jeśli jeszcze nie wszyscy do końca jesteśmy tego świadomi.

Życzę wszystkim naszym drogim Czytelnikom, tym z Polski i tym rozsianym po całym świecie, Radosnych Świąt Narodzenia Pańskiego!

gloomy