zdjęcie encyklopedia.obmawiamy.pl

Naiwny jest ten, który myślał, że po 10 kwietnia 2010 roku nastąpi jakiekolwiek pojednanie. Stawka jest zbyt wysoka, aby mogło dojść do zgody narodowej. Ale czy tak naprawdę jest nam ona potrzebna, i czy jest w ogóle możliwa? Zgoda może i potrzebna jest, ale możliwa już nie. Bo czy po przeczytaniu tego artykułu, leming zmieni postawę? Nie ma szans. Okopie się jeszcze bardziej.

Tytuł nawiązuje do dzisiejszego dnia, ale jednocześnie jest grą słów, która posłużyła autorowi do wysnucia wniosku, że niektórzy duszą się (i dosłownie, i w przenośni) w atmosferze posmoleńskiej tragedii. 10 kwietnia ma tyle tajemnic, że jeśli ktokolwiek coś wie, musi się liczyć z tym, że komuś zależy, by ta wiedza nie przedostała się do opinii publicznej. Nie wystarczy kneblowanie ust, tu potrzebna jest interwencja „masowego samobójcy”. W ostatnim czasie Polska staje się areną tak licznych samobójstw, że pytanie już nie brzmi „dlaczego”, tylko „kto”. Wcześniej można było pytać dlaczego ktoś targnął się na swoje życie, ale w obliczu masowych wręcz samobójstw osób posiadających mniejszą lub większą wiedzę o Katastrofie Smoleńskiej, należy zapytać kto lub co ich do tego skłania. Bo to, że biorą w tym udział osoby trzecie, nie ulega najmniejszej wątpliwości, zatem między bajki można włożyć promowaną w mediach tezę o samobójstwach. W Polsce tak się już dzieje, że jeśli ktoś chce naprawić coś, choćby i cały system od razu ma przyszywaną łatkę oszołoma. A wystarczy spojrzeć na artykuł, który ukazał się na stronie prawymsierpowym.pl „NIK(t)nic nie wie…”, gdzie opisano jak zakończyły swój żywot osoby zgłaszające wielkie nieprawidłowości w funkcjonowaniu instytucji państwa. Swoje uwagi i krzyki przypłacili życiem. Jak to się dzieje, że osoby głoszące, że źle się dzieje w państwie polskim, nagle giną w niewyjaśnionych okolicznościach albo po prostu uważa się, że popełniły samobójstwa? Sprawa nie pachnie brzydko, ona śmierdzi. Śmierdzi na odległość, a im więcej ktoś broni tezy o rzekomym samobójstwie, tym większe przekonanie, że ma w tym interes.

Ostatnia śmierć Remigiusza Musia to nie kolejne samobójstwo, ale kolejne zabójstwo. Dowodów nie mam, żeby nie było, ale na miły Bóg, która to już osoba mająca pewną wiedzę o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku, która ginie w niewyjaśnionych okolicznościach?

Poniżej przedstawiam osoby, które w ostatnim czasie odeszły z tego świata, a ich wiedza na temat tego, co wydarzyło się przed katastrofą i tuż po niej była niemała. Odeszły, choć niektóre z nich były w kwiecie wieku, w pełni zdrowia (również psychicznego), a jednak wiele faktów z ich życia powoduje, że ich śmierć niekoniecznie musiała być naturalna, czy też samobójcza (jak to twierdzą media mętnego nurtu), ale mogły w tym maczać palce osoby trzecie (służby?).

Grzegorz Michniewicz – Dyr.Kancelarii Tuska. Powiesił się 23 grudnia 2009 na kablu od odkurzacza, w dniu, w którym z remontu w Samarze wrócił samolot TU-154, który potem rozsypał się w drobny mak na Siewiernym. Tuż przed rzekomo samobójczą śmiercią rozmawiał z przyjacielem, był wyraźnie roztrzęsiony. A jeszcze wcześniej rozmawiał z żoną i wyraźnie podekscytowany zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia mówił o prezentach i spotkaniu rodzinnym. W ciągu kilku kolejnych godzin sytuacja na tyle się zmieniła, że rozmowa z przyjacielem była ostatnią. Spacer z psem był ostatnim. Wrócił do domu i …popełnił samobójstwo. Wiele poszlak wskazuje, że niekoniecznie tak musiało być, ale masowy samobójca nawet po śmierci działa w ten sposób, że zaciera ślady i prowadzi prokuraturę do jednego wniosku: samobójstwo! Prokuratura nie wzięła pod uwagę słów, które wysłał smsem do swojej córki, a brzmiących następująco: że bardzo lubi podróże, że nic innego mu w życiu nie pozostało, chyba że ktoś mu to życie odbierze. (…). Kilka godzin później już nie żył. Ktoś powie, co miało to wspólnego ze Smoleńskiem, przecież śmierć nastąpiła w 2009 roku. Ano miało jeśli spojrzeć, czego dotyczyła jego działalność (zmarł w dniu, w którym do Polski wrócił samolot TU-154, który znalazł się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku). Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że jeden z ostatnich smsów wysłał do swojego przełożonego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Tomasza Arabskiego (niezwykle szemrana postać, której działalność budzi szereg nie tyle wątpliwości, co tajemnic podszytych knowaniami pierwszego rzędu). Tej ostatniej postaci ktoś powinien przyjrzeć się dokładniej, bo wokół niej wiele spraw miało dotąd niezbadane oblicze. Prawda jest taka, że wydarzenia 10 kwietnia zaczęły się na długo przed. Niektórzy twierdzą, że kluczowe decyzje zapadły 1 września 2009 roku, kiedy to premierzy Polski i Rosji spotkali się na sopockim molo, i tam mieli ustalić szczegóły. To wtedy być może zapadła decyzja o rozdzieleniu wizyt, co doprowadziło do haniebnej gry wymierzonej w Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego. Dalsze działania są tylko domysłami, ale jeśli ułożyć te klocki, to widać wyraźnie, że tworzą one niezwykle logiczną całość. Świetnie wpisuje się w to osoba Grzegorza Michniewicza…Spisek? Być może, ale wędrujmy dalej…

Eugeniusz Wróbel – wykładowca na Politechnice Śląskiej, specjalista od komputerowych systemów sterowania samolotem. Prawdopodobny kandydat do bycia biegłym oceniającym raport rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Przez wiele miesięcy podważał ustalenia rosyjskiej strony, aż do chwili zaginięcia (wkrótce okazało się, że zginął, pocięty piłą mechaniczną 16.10.2010 r. przez swego syna, który zdołał zabić i pociąć swego ojca, usunąć ślady krwi, zawieźć pocięte zwłoki do jeziora, wrócić i zapomnieć wszystko). Złego stanu swego „chorego psychicznie” syna przez ponad 20 lat nie zauważyła matka, która jest psychiatrą. Syn najpierw przyznał się do zabicia ojca, po czym odwołał wcześniejsze zeznania. Sam Wróbel poddawał w wątpliwość to, że szczątki leżące na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj to rzeczywiście wrak rządowego TU-154. Czy proszę państwa to nie zakrawa na całkiem niezły scenariusz do filmu sensacyjnego? Szczęśliwa na pozór rodzina, rodzice o ugruntowanej pozycji, a tu nagle syn zabija ojca, który ma sporo do zaoferowania przy sprawie smoleńskiej, jest krytyczny wobec działań MAK-u, niepoczytalny syn…Nie kupuję tej bajki, nie pojmuję jej. To kolejna osoba, która ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Przypadek?

Idźmy dalej.

Dariusz Szpineta – zawodowy pilot i instruktor pilotażu, ekspert i prezes spółki lotniczej, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, kwestionując oficjalne ustalenia. Twierdził, że lot Tu-154 był lotem wojskowym, co nie było na rękę oficjalnej tezie głoszonej przez fachury rządowe. Tu jeszcze krótka dygresja, związana z tym, czy był to samolot rządowy, czy prezydencki. Jeśli pojawia się informacja o Smoleńsku, a w tle pojawia się określenie „samolot prezydencki”, to wiadomość jest funta kłaków warta. Spokojnie można wyjść na dwie minuty po dobre ciastko lub sok. Informacja jest już fałszywa na wstępie, bo nie da się obronić tezy, że był to samolot prezydencki, a media z uporem maniaka powtarzają wierutne kłamstwo. Dwie minuty wyjęte z życiorysu, nie należy słuchać dalszego ciągu, bo będzie to jeden wielki stek bzdur.

W 2009 r. Dariusz Szpineta zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu korupcji w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego. Dwa lata później zarzuty objęły… samego Szpinetę. – Od dłuższego czasu rozpowszechnia się kłamstwa na mój temat. Ich nasilenie zbiegło się z informacją, że moja spółka wejdzie na giełdę – mówił wtedy Szpineta. Cóż, w Polsce tak już jest, że jeśli zgłasza się nieprawidłowości, to za chwilę można znaleźć się po złej stronie mocy. Walka z wiatrakami? Może w końcu ktoś rozbije sitwę…

Ale wędrujmy dalej, bo przecież pozostał nam jeszcze gen. Sławomir Petelicki, założyciel GROM-u. Można napisać, że na pewno nie należał do grona obozu smoleńskiego, jak to niektórzy nazywają ludzi wierzących w zamach. Był na uboczu, nie komentował. Ale jak już zaczął podważać działalność komisji Millera, czy krytykować MSZ i rząd w ogóle, to nagle przestał być pupilkiem mediów. A pokazywał szereg nieprawidłowości, które leżały po stronie rządowej. Pętla zaciskała się coraz bardziej, aż tu nagle okazało się najtwardszy z twardych popełnia samobójstwo. Zdecydowanie, nie jest to człowiek z mojej bajki, ale co się stało, że nagle postanowił popełnić samobójstwo? Nie łykam tego znowu. Nie przyjmuję do wiadomości wyjaśnień prokuratury, szczególnie jeśli wiarygodność tej informacji ma potwierdzać swoimi wystąpieniami niejaki pan Ślepokura. To się trafiło ślepej kurze ziarno, nie ma co. I jeszcze ktoś mi wmówi, że Petelicki miał w przeszłości pseudonim „pętelicki”(co sugerować by miało jego skłonności samobójcze). Bujda na resorach. Kłamstwo.

No i w ten sposób docieramy do Remigiusza Musia. Kolejne samobójstwo(?) popełnione w weekend. Piątek lub sobota to wszak ulubione dni samobójców. Ów tekst ukaże się również w piątek, ale podobnie jak niejaki pan Szeremietiew publicznie ogłaszam, że takowego nie mam zamiaru popełniać;). Dodam również, że trotyl i nitrogliceryna były we wraku Tu-154, ale w związku z tym redakcja nie planuje zmiany ani redaktora, ani w ogóle możecie nam naskoczyć. To, że trotyl był to już wiadomo, teraz kwestia tylko tego, czy był wybuch przed lądowaniem, czy może tuż po. Prokuratura dała sobie pół roku na to, żeby to sprawdzić. To już jest wiadome, ale potrzeba czasu na przygotowanie odpowiedniej ściemy. II Wojna Światowa? Żołnierze noszący mundury i mikroślady trotylu na nich? Dobra ściema nie jest zła. Chorąży Muś był jednym z najważniejszych świadków w sprawie katastrofy. Wiedział i słyszał dużo, okazuje się, że ciut za dużo. 50 m zadecydowało o tym, że chorąży Muś już nie żyje. Cóż to jest w obliczu tysięcy kilometrów pokonywanych przez samoloty. Jednak różnica między 50 metrami, a 100 metrami jest znacząca jeśli chodzi o podejście do lądowania, to właśnie te 50 metrów przesądziły, że chorąży Mus(iał) odejść. Nie samobójstwo. O nie. Nie chcę pytać dlaczego, bo to już wiemy. Chcę zapytać KTO. Kto za tym stoi? Ale jeszcze groźniejsze pytanie: kto następny? Do czego posuniecie się jeszcze szubrawcy i bandyci? Kto ma się obawiać? Przypadek? W polityce, wielkiej polityce nie ma przypadków.

W ten Dzień Zaduszny pamiętajmy nie tylko o 96 ofiarach Katastrofy Smoleńskiej. Pamiętajmy również o ofiarach będących niby na marginesie, a jakże kluczowych przy badaniu wielu wątków tego ponurego i haniebnego czasu najnowszej historii Polski.